Strony

wtorek, 4 lutego 2014

2. Nienawidzę komedii romantycznych.

czyli nareszcie o skokach narciarskich. Albo i nie...
                      ~~***~~
Chwiejąca się blondynka, wsiada do samolotu kołującego na paryskim lotnisku.
Zaraz...
Przecież po pierwsze ta kobieta jest pijana. A po drugie kto to widział, żeby ludzie wchodzili do maszyny, która jest włączona? To grozi katastrofą! Ok, katastrofą może i nie, ale jakimś porażeniem przez prąd, albo inną bzdurą z pewnością.
Cóż za bezmyślność!
I jeszcze na deser sam środek komunikacji, brzydki, odrapany, w ogóle się nie prezentuje.
Nie mogli się postarać o coś lepszego?
Trochę szancunku dla ludzi, którzy poświęcają swój cenny czas!
Ale co tam. Samolot przeszkadza najmniej.
Gorzej z kobietą. Czemu ona nie zakryła tego nieznośnego pieprzyka na środku nosa?
Wchodzi do środka i potyka się o własny plastikowy obcas, przywracając trzylatka biegającego. po pokładzie za swoim samochodzikiem.
Co za idiotka. Boleje nad tandetnym, markowym buciorem, zamiast przejąć się czy nie zrobiła czegoś maluchowi.
A jeszcze większą idiotką jest matka chłopczyka, przecież powinna jej twarz rozdrapać.
Albo jeszcze drugą szpilkę złamać, żeby było po równo.
(I zabronić dziecku wnosić autek do samolotu, ale to już nie ważne).
Cokolwiek by się nie stało babka idzie dalej.
Znajduje swoje miejsce i gramoli się na nie coraz bardziej wyjąc. Po drodze potrąca siedzącego obok staruszka i wylewa mu kawę na gazetę.
No nie! Teraz już przesadziła. Przecież to też jest człowiek. Może kupił codzienne pisemko za ostatnie grosze z emerytury?
Może sprawą życia i śmierci jest dla
niego wiedzieć, ile Real ograł wczoraj Barcelonę, a jego komórka jest za stara aby podłączyć ją do Wi-Fi?
Może nie ma na czym oka zawiesić i chciał spojrzeć na najnowszą kochankę czołowego polityka?
Też ma prawo!
A może ma za okładką zapisany termin własnej rozprawy rozwodowej, o którym ciągle zapomina?
Tak czy siak to tłusta wołowa dupa wszystko mu zniszczyła.
I nawet nie powiedziała przepraszam. Zamiast tego zaczyna wyć jeszcze głośniej:
-Ukochany, czemu Cię już nie ma? Nie chcę wracać do Nowego Yorku. Kocham Cię, tylko nigdy nie umiałam tego wyznać, ach gdybyś ty tu teraz był...
Tusz, szminka i puder spływają jej z twarzy hektolitrami.
Ile to musiało kosztować!
A przecież ona nawet nie umie płakać! Może łzy też wyprodukowała jej firma kosmetyczna?
(Albo natarli ją cebulą, byłoby taniej.)
Nagle w samolocie robi się jaśniej, zaczyna szykować się do startu.
-Buuuu, buuuu- ryczy nadal jak zarzynane prosie wariatka- powiedziałabym Ci wszystko...
-Masz na to szansę teraz- odzywa się jakiś głos- skarbie, najmilsza-
Na siedzeniu obok pojawia się opalony Maczo w hawajskich spodenkach- wyjdziesz z tej maszyny, czy mam Cię z niej wynieść siłą?
Chwileńkę...Kto pozwolił temu osłu wejść na lotnisko?
Przecież to zakrawa na zamach terrorystyczny. Niech go aresztują, najlepiej z lalą na rękach. Będą sobie do woli szeptać czułości za kratkami, a niewinni turyści nie będą musieli tego słuchać.
Pomysł genialny.
I gdzie jest staruszek ze swoją gazetą, jeszcze przed sekundą to on tu siedział.
Może od początku chodziło, żeby go porwać?
Nie, nikt o tym nie pomyśli.
Uwaga skupia się na Supermanie wyjmującym pudełeczko z kieszeni:
-Najdroższa, czy zostaniesz moją żoną? Byłem ślepy. Wszystko Ci wynagrodzę. Liczysz się tylko ty... Taaa, a długonoga kelnerka, której poprzedniego wieczoru wkładał pajac język do gardła, podczas gdy jego ukochana próbowała skoczyć z dachu?
Chyba już o tym zapomniał.
I ona też.
Ładuje mu się na kolana, po czym toną w nieprzyzwoicie długim pocałunku, którego końca nie widać.

Takie życie.
Z nim nie wolno było oglądać komedii romantycznych...
Zawsze znajdował jakieś absurdalne interpretacje akcji.
Zdegustowany chwycił za pilota.
Na drugim kanale amerykański spec walczył właśnie sam, gołymi rękoma z pięcioma koreańskimi czołgami atomowymi.
Na to też nie miał nastroju...
Leniwie znów przesunął przycisk do tyłu.
Pięknie! Szpieg zniszczył już cztery maszyny, a Ci nadal nie skończyli się obmacywać!
To już szczyty.
-I żyli długo i szczęśliwie, na zawsze. Happy End...
Jasne, powodzenia.
Lepiej by zrobił idąc spać o godziwej porze.
Zdecydowanie!

Wziął łyczek z puszki fanty stojącej przy łóżku.
Stracił dwie godziny, a i tak jedynym co go wzruszyło był człowiek polany kawą.
Miał w sobie jakąś tajemnicę.
Jedyny nie robił z siebie gwiazdy.
Pragnął może aby ten film zawierał jakąś puentę.
A ten wielce mądry hollywoodzki reżyser obsadził w jego roli statystę.
Wybijając na pierwszy plan ckliwą bajeczkę o lali i maczo.
Dobre sobie- on obraża kobietę z filmu, a kto właśnie śpi u jego boku?
Wyzywająca blondi roztaczająca w około zapach różanych perfum.
Będąca po trzech operacjach plastycznych.
Która wczoraj wróciła z Berlina, aby jutro udać się na pokaz we Wiedniu.
Takie życie.
Nawet nie miała czasu iść z nim na kolację.
Nie mówiąc już o niczym więcej.
Westchnął ciężko, bawiąc się włosami Mai sztucznie na noc wyprostowanymi i klejącymi jego palce odżywką.
Czy on ją kochał?
Szanował.
Nigdy nie zdradził.
Starał się być uczciwym i szczerym.
Przynosił zawsze gdziekolwiek był, jakieś kolczyki czy jedwabną apaszkę.
Jednakże w najgłębszym zakamarku serca, tam gdzie chyba mieszkało sumienie czuł, że to nie jest ta pełna, surrealna i bezinteresowna miłość.
I ona o tym doskonale wiedziała.
Bo z jej strony było to dokładnie to samo.
Z tym, że piękność nie odmawiała sobie skoków w bok.
Nie wypadało jej...

Zawsze gdy było ciemno, a on spędzał czas przy własnej narzeczonej nawiedzała go jedna desperacka myśl.
Co by było gdyby teraz była z nim nie Maja, a "C"?
"C", która nigdy nie suszyła włosów, nawet ich na noc nie czesała.
"C", która pokazywała język reporterom przeszkadzającym im w pocałunku na skoczni, zamiast jeszcze się do nich przybliżać i przyciągać ich uwagę.
"C", która kochała to co on kochał. Nie tworzyła żadnych równoległych rzeczywistości.
Po prostu była na każdych zawodach, każdym treningu, czekała codziennie aż przyjedzie po nią do szkoły.

Ożeniłby się z "C"?

Nie znał odpowiedzi na to pytanie, byli wtedy za młodzi na układanie sobie życia.
Ona miała osiemnaście lat, a on niespełna dwadzieścia.
Nie myśleli o przyszłości.
Większość ich szalonych przygód, była skutkiem niebezpiecznych imprez i nadmiernej ilości procentów we krwi.
Brali pełnymi garściami z kielicha życia. Może wiedzieli, że nikt nie naleje im więcej?
Jednego był pewien.
"C" nie zostawiłaby go teraz samego na pastwę komedii romantycznej.
Kłóciliby się właśnie kto wyjdzie z ich psiakiem na nocny spacer.
Słyszał w głowie jej śmiech z jego podejścia do najnowszego dzieła amerykańskiej wytwórni, połączony
z lamentacjami nad losem kundla, który ma aż tak leniwego pana.
Heh... Chętnie by to wszystko uciszył jednym mocnym wpojeniem się w jej delikatne, niepokryte szminką usta.
A potem przewróciliby się na plecy zapominając o całym otaczającym ich świecie.
I przerwałby im dopiero wierny czworonóg przypominający o obiecanej przechadzce...

Nie było wątpliwości jedyną rozsądną osobą w tamtym mieszkaniu było zwierze.
Zwierze, które Maja po  wprowadzeniu się kazała mu oddać Koflerowi...
Miała alergię na każdy rodzaj sierści.
No, pomijając zimowe futra z zająca i lisa.

Gdy stracił "C" etap rozpaczy dość powoli przeradzał się w etap akceptacji.
To było zaraz po jej oblanej maturze i jego pierwszym ogromnym sukcesie.
Pamiętał własną bezradność.
Pamiętał wszystkie napotkane dziewczyny i zniewalającą litość w ich oczach.
"Biedny maleńki".
"Jak ona mogła".
"To nie jest twoja wina".
Nie darł się wtedy na nie, choć głęboko w środku pragnął je rozszarpać, bo rozumiał, że mają dobre intencje.
Ale wsparcie tego typu nie mogło mu pomóc.
Tylko rozdrapywało rany, które musiały się jakoś zabliźnić.
I wtedy pojawiła się Maja.
Młoda, początkująca modelka.
Znikąd, zupełnym przypadkiem.
Z wyrazem twarzy oznaczającym "mam w dupie twoje problemy" po prostu dzień po pierwszym spotkaniu, weszła do jego mieszkania i nie mówiąc nawet zwykłego "cześć" wskoczyła mu do łóżka.
Okręciła go sobie w okół paluszka wypełniając czas, tak, że przestał jawnie i uparcie cierpieć.

Jedni z samotności zaczynają pić.
Drudzy popełniają samobójstwo.
Trzeci siedzą skostniali, coraz bardziej naprzykrzając się otoczeniu.

A gwiazda skoków zamiast zrobić coś standardowego wpadła na Majkę.
Ale raczej w Majkę.

On uważał ich związek za lekarstwo,
a ona za dobrze sprzedającą się markę.
On miał ciągłe wątpliwości, wspomagane przez dobrodusznych kolegów ze skoczkowego światka, a ona coraz bardziej naciskała na huczny, medialny ślub.
Co tu gadać?
Czasem było całkiem zabawnie.
I tak sobie żyli.
Od niedzieli do niedzieli.
   
_________________________________

No! Koniec wprowadzenia.
Od następnego rozdziału zaczyna się akcja.
Bo jak się domyślacie jestem bardzo niezadowolona:D
Wiem, jak zawsze.

A teraz coś innego.
Wiecie, że mam ferie, więc tak.
Po pierwsze obiecałam wam komedię. Więc jest już gotowa do pisania. Wbrew pierwotnym założeniom nie będzie tam żadnych elementów fantastyki.
Lepszy klasyczny, realny cyrk.

Ojojoj, nie macie mnie dość:p
Jest jeszcze coś, pamiętacie mój okrutny Paryż^^?
No więc... On ma ciąg dalszy.
Tylko nie wiem czy nie lepiej zachować go dla siebie, choć takie dwie (tak potwory kochane, wiecie, że to o was<3) namawiają mnie, żeby tego nie robić.

W najbliższym czasie podeślę wam linka/i.
No, do komedii z pewnością.

A miałam napisać jedno i zniknąć z blogosfery.
Pięknie:D
To do usłyszenia skarby:*