Strony

środa, 20 sierpnia 2014

12. Oszukani w zakłamaniu.

                                          ^^Muzyka^^
                                               

             " AS BOYS WE WOULD GO HUNTING IN THE WOODS
                     TO SLEEP THE NIGHT SHOOTING OUT THE STARS
                     NOW THE WOLVES ARE EVERY PASSING STRANGER
                                 EVERY FACE WE CANNOT KNOW
                      IF ONLY A HEART COULD BE AS WHITE AS SNOW
                     IF ONLY A HEART COULD BE AS WHITE AS SNOW"
             ________________________________________

                                               ~~***~~
Zmęczeni długim dniem pracy robotnicy, kładli na ziemi ostatnie kostki brukowanego chodnika. Ich spocone twarze i zamglone oczy stanowiły olbrzymi kontrast dla gładkiego, błyszczącego materiału.
W około stała kolejka niecierpliwych kierowców, mających trudności ze znalezieniem miejsca postojowego.
Port lotniczy Schwechat nie był może jednym z tych największych na świecie. Niemniej jednak dla tysięcy wiedeńczyków, stanowił miejsce dość rozpoznawalne. To tu rozpoczynało się wiele wakacyjnych, szalonych przygód. To tu pojawiali się biznesmeni i znani politycy, aby w kilka godzin później decydować o losach bezbronnego świata.
Wreszcze... Tu mógł się rozpocząć desperacki 'ratunek' dla pogubionych istnień.
Alice Weiss nie pamiętała już z dzieciństwa jak lata się samolotem, przez chorobę, która ją nawiedziła musiała o tym przecież zapomnieć na długie lata. Kojarzyła tylko, iż zawsze się bała, myślała jakie to będzie uczucie nagle spaść w dół. Ale teraz? Teraz nie było w niej już żadnego strachu. Przed niczym.
Pomachała przyjaźnie zaskoczonym budowlańcom, po czym delikatnym i dość niepewnym ruchem nacisnęła przycisk rozpinający pas.
-Ile ja przeżyłam w tym samochodzie- szepnęła siląc się na uśmiech.
Bo była to prawda. Od dnia, w którym wniósł ją do środka po raz pierwszy minęły zaledwie marne miesiące. A ona już zdążyła stać się małą dziewczynką, dobrą przyjaciółką, ponętną kobietą... Ale także bezwzględnym mścicielem.
-Allie...
-Wysiadamy- zamknęła temat-bo jeszcze się spóźnię, znając moje szczęście.
Wspomnienia były tu na nic.

Terminal międzykontynentalny był tego wieczoru wyjątkowo pusty i posępny. Dziewczyna szybko odprawiła walizkę, zabukowała siedzenie w maszynie... Tak aby mieć jeszcze trochę czasu. Zastanawiała się czy na coś liczy, czy ma jeszcze jakąś najmniejszą nadzieję związaną z rozmową, która ma odbyć się za chwilę. A może czeka już tylko na nieuchronny koniec?
Podłoga zlała się w jej spojrzeniu z zachodzącym słońcem, gdy doszła do kawiarenki, w której czekał na nią blondyn. Opadła na siedzenie i bezmyślnie ujęła go za rękę.
Ciała ich obojga były po ostatnich wydarzeniach napięte jak chmura niecierpliwiąca się przed burzą.
Czuła prąd przeskakujący raz w jedną, raz w drugą stronę.
-Kto ma mówić?- zlustrowała wzrokiem zegarek na nadgarstku.
-Masz portfel? Dokumenty? Kosmetyki?
-Mam- odparła delikatnie wzruszona- wszystko jest na swoim miejscu.
-Pamiętaj... Po przylocie od razu idź potwierdzić to konto w banku. Hotel to nie jest dobre miejsce dla samotnej kobiety- słowa wyskakiwały z jego gardła, niczym kule z pistoletu- wynajmij to mieszkanie jak najszybciej.
-Thomas...
-Ty w ogóle mówisz po angielsku?- zdenerwował się.
-Coś jeszcze?
-Dlaczego te Stany- mruknął- rozumiem, że chcesz uciec, marzy Ci się jakiś spokój, ułożyłaś plan na życie. Ale przecież tu we Wiedniu możesz normalnie żyć. A jeśli nie to Berlin, Paryż...
-Cholera człowieku- odtrąciła jego palce jak jadowitego węża- rozmawialiśmy już o tym setki razy. A ponadto ktoś musi się zdecydować na jakiś krok. Wszyscy odgrażali się, że opuszczą ten dom. Tymczasem minęły dwa miesiące i nadal w nim mieszkamy. W trójkę, nie zdaje Ci się to chore?- zerwała się z miejsca ściskając w dłoni swój bilet do Nowego Yorku- mi się wydaje. Bo taka prawda, że jesteśmy chorzy- zmusiła go, aby także zostawił swoją kawę.
Po chwili bezwładnie tonęła już w jego ramionach. Jak zawsze kiedy sama nie potrafiła już stać. Gdy głaz życia wisiał tuż tuż nad jej głową.
-Allie... Mała... Zostań...
Nareszcie. Powiedział to.
Podniosła czoło ku górze, a on dopatrzył się na nim jakiegoś nagłego przypływu blasku.
-Dlaczego?- przybliżyła do niego twarz- dlaczego mam zostać?
-Bo... Bo... Bo...
-Liczy się pierwsze słowo.
-Bo możemy nadal razem mieszkać. Chcę to jakoś poukładać. Al, zwyczajnie dodajesz mi siły. Rozstanę się z twoją siostrą...
To nie była ta odpowiedź.
Blask nagle zgasł.
-Żegnaj Morgi- mruknęła- i nawet gdybyś nadal w tym tkwił to... Życzę Ci szczęścia. Takiego prawdziwego. I może to dobrze, że nie jesteś normalny. Bo normalni żyją sobie by żyć, nikogo nie ranią. Ale to wyjątkowi, Ci przez, których często człowiek cierpi czynią jego świat magicznym.
Przeszła przez barierkę z podniesioną głową. Dopiero gdy była już za szklaną szybą, zauważył, że płacze. O dziwo on też płakał.
Nie wiedzieć czemu w jego myślach znów zagościła owa debilna komedia romantyczna, na którą gapił się przed poznaniem młodej Weiss.
I już rozumiał czemu tak jej nienawidził. Bo nawet gdyby nie było tych wszystkich służb celnych, gdyby przed nim wyrosły specjalne schody ruchome, które zawiodłyby go wprost do dziewczyny mającej pomóc ratować jego życie...
Zwyczajnie by w to nie wszedł.
Przyciemnione niebo stanowiło prześliczne tło dla startujących samolotów.
Wzbijając się w powietrze, jeden za drugim, tworzyły na nim niesamowitą tęczę.
A wśród nich był, z którym wraz z Allie wsiadły na pokład resztki jego wiary.
Liczył w swej naiwności, że to koniec...
                                           ~~***~~
Ten sam zachód słońca niespełna dobę później przywitał Nowy York.
Ognista kula cierpliwie szykowała się do zniknięcia za widnokręgiem. Ona nie mogła mieć wrogów. Jej wróg nie miałby gdzie się ukryć. W każdym zakamarku świata, zataczała przecież te same koła. Z tym samym spokojem i zastanowieniem. A co najważniejsze wydawała się nieśmiertelna i nie stroiła marnych fochów.
Al siedziała przykucnięta na ławce, popijając obrzydliwie słodką amerykańską wersję coli. Powietrze w okół niej owiewało ten niesforny kosmyk włosów. Aż chciało się aby ktoś zaczesał je do tyłu delikatnym ruchem dłoni...
W ręku trzymała długopis. Pragnęła napisać blondynowi parę słów, wrzucić je do zaadresowanej wcześniej koperty i umieścić w pierwszej, lepszej skrzynce.
Niechże dostanie je gdy szok i tęsknota za sercem Cathy już miną. Ale palce solidarnie, całą dziesiątką odmówiły posłuszeństwa.
-Nie potrafię- szepnęła samej sobie- poprzestanę na pustej kopercie...
Nagle poczuła jakiś ucisk na nodze. Zszokowana, pełna złych skojarzeń wstała i ujrzała dziecko. Małą, głodną dziesięciolatkę, trzymającą przy sobie drugą, jeszcze młodszą dziewczynkę.
-Pani da na jedzenie- usłyszała żałosny cichy głosik, zagłuszający pokojowy szum rzeki.
Pomyślała przerażona o tych okazach nędzy. Jakby widziała samą siebie z więziennego okresu. Albo... Z dzieciństwa, w którym niby na niczym jej nie zbywało.
A jednak co dzień pragnęła się wyrwać i iść na ulicę zebrać o miłość.
-Jesteście siostrami?- zapytała, uzyskując za odpowiedź skinięcie małej główki.
-Kochacie się?
Stworzonka wbiły w nią zszokowane oczęta.
-A można nie kochać własnej siostry?- Weiss zanotowała wzrok przenoszący się z niej na colę.
Nagłym zdecydowanym ruchem wyjęła z torebki portfel.
-Macie to wszystko- zdawała sobie sprawę, że jest śmieszna, a pieniądze pójdą we większości na alkoholiczne wyskoki rodziny tych kruszynek- wszystko co mam... A lubicie rysować?
Kolejny gest twierdzący.
Wręczyła dzieciakom dwa flamastry noszone w kieszeni, po czym położyła na chodniku kartkę i kopertę.
-Zróbcie coś ładnego, zaklejcie i wrzućcie tam, zgoda?
Po tych słowach zerwała się i zostawiając wszystkie rzeczy osobiste ruszyła przed siebie.
Papier pokryły po chwili kwiatki, biedronki i dziwnie jaskrawe misie. I  mały, wręcz niezauważalny napis : "właściwa odpowiedź była znacznie krótsza".
Dziecinna, nienormalna Allie wzięła górę nad rozsądkiem kobiety.

                        " And the water, it was icy 
                             As it washed over me
                        And the moon shone above me"

O czym myślała wbiegając na Most Brookliński?
O czym gdy z jednej strony oślepiały ją światła Brooklynu, a z drugiej Manhattanu?
O czym gdy głośne dźwięki muzyki zaczęły zachęcać  do swoistej zabawy?
O czym wreszcie gdy wspięła się na jedno z podwyższeń chwytając, wbijając mocno paznokcie w stalową kolumnę?
Czuła się królową Nowego Yorku. miasto należało do niej.
Żaden wieżowiec nie miał prawa walczyć z mostem o 'władzę'.
Zrozumiała, dlaczego Cathy chciała pojechać umrzeć w jakimś pięknym miejscu.
Może być urokliwsza śmierć niż być wchłoniętym z jednej strony przez mieniące się wszystkimi odcieniami fioletu i czerwieni niebo, a z drugiej przez rozkosznie chłodzącą wodę East River?
Nie serduszko, nie może...
Zabawne. Chyba już nawet zaprzestała nienawiści do panny Caroline? Co jej dała ta nienawiść?
Zemstę na samej sobie? Próbę zabawienia się w Boga? 
I co najgorsze przywiązanie się do drugiego człowieka, częściowe uzależnienie od jego uśmiechu, od wycia na niego, od rozmów z nim.
Od tego jak przykładał te ciepłe włosy do jej serca.
Jeżeli czegoś żałowała to tego, że nie posunęli się dalej.
Na prawdę to było zbyt dużo? A może zbyt mało cholerna egoistko? 
Jeden obcas ściągnięty z bosej stopy wleciał w otchłań.
Plusk.
Drugi podążający za jego przewodnictwem podzielił prędko marny los.
Trzask.
Wylewana w dół cola nie wydała natomiast żadnego odgłosu.
Za tą granicą musi być pięknie. A jeśli nie? Cóż lepiej niż tutaj jest z pewnością.
Najsmutniejsze było chyba to, iż stwierdziła, że to najpiękniejszy moment jej krótkiego życia.
Wreszcie nie stała w miejscu. Wreszcie nie oczekiwała aby ktoś inny ciągnął ją jak maskotkę z teatrzyku kukiełkowego.
Była wolna.
Pomyślała, że albo w jedną, albo w drugą.
I wykonała decydujący krok.
           "  Oh,you can't hear me cry
               See my dreams all die
               From where you're standing
                     On your own.
                     It's so quiet here
                     And I feel so cold
                     This house no longer
                     Feels lïke home."


            _______________________________________
Stella się męczyła i skończyła. Wyjątkowo krótko, ale to było absolutnie planowane. Jeszcze epilog. Widzę, że pytacie głównie o niego. Cóż... Jak już niektórym pisałam, ani on nie będzie piękny, ani do końca sprawiedliwy. Po prostu pomyślałam jak to by się skończyło na prawdę. Nie dziwcie się, że dodam go na dniach, bo mam dość.
No, a na podziękowania przyjdzie jeszcze czas Skarby, bo trochę ich jest.
KOCHAM I PODZIWIAM WSZYSTKIE CZYTELNICZKI, KTÓRE WYTRZYMAŁY :D



5 komentarzy:

  1. Nieeeeeeeeeeeeeee!
    Wróciłam z pracy o 20, więc nic mądrego nie napiszę, ale kurcze, nie wiem czemu ale jakoś bardzo, bardzo naiwnie wierzyłam przez cały rozdział, że ona się spotka z Cathy... eh, w sumie się spotka, ale nie tak!!!!!... że się okaże, że Cathy jakoś upozorowała swoją śmierć - chociaż skąd wówczas byłoby to serce, ale może od kogoś innego :( nie wiem, po prostu nie myślałam racjonalnie, tak bardzo chciałam takiego mega happy endu. Takiego oszukania Caro przez Allie i Cathy jednocześnie. W dodatku jak ten ktoś dotknął kolana Alice to ahhh normalnie miałam już skakać do góry z radości, a tutaj taki obrót sprawy.
    Nie, nie! Niech Morgi jej przybędzie na ratunek!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli Allie rzeczywiście to zrobiła i nikt i nic jej nie uratuje, to,cholera jasna, potwierdzą się moje przemyślenia, że ona nie pasowała do świata. Wiem, to naiwne, ale nic na to nie poradzę. Grała twardą i silną, ale nie na tyle, żeby to wszystko się na niej nie odbiło.
    Pragnęła wolności. Chciała decydować o swoim życiu. Szkoda tylko, że to wszystko przez co przeszła, sprawiło, ze wolność widziała tylko w śmierci.
    Wiedzialam, że ten stworzony tu świat jest pozbawiony nadziei, szczęścia. Byłam gotowa na dramat, smutek. I dziwnym trafem to, co się zdarzyło w tym rozdziale to coś, co było idealnym zwieńczeniem całej akcji. Bez słodzenia, dziecinnej naiwności.
    Morgenstern od początku był słaby, choć może to zabrzmi brutalnie. Wszyscy owijali go sobie wokół palca, a w konsekwencji bał się podjąć ryzyka. Czy Allie zostałaby, gdyby usłyszała to, co chciała usłyszeć? Moze lepiej, że się nie dowiedzieliśmy. Słaby Thomas zupełnie jak ona nie pasuej do tego przebiegłego światka. Choć potrafi grać. Ale nie potrafi za to wyrzucić uczuć.
    Przepraszam Cię, że dopiero dziś tu zawitałam, ale miałam dużo spraw na głowie. A wszystko, co chciałam napisać, umieszczę już pod epilogiem.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj rany.
    Cały czas myślę o tym, że to nie była właściwa odpowiedź. I chciałam napisać, że gdyby była ona inna, nie doszłoby do tego, do czego - zapewne - doszło. Ale to by było chyba zbyt infantylne. Bo zgadzam się z Mouse - ona nie pasowała do świata. Od samego początku. Była zbyt eteryczna, delikatna. Wcale nie taka silna, za jaką pragnęła uchodzić. Była słaba. Bardzo słaba. Tak jak Thomas. A może razem mogliby być silni?
    Może.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zwykle z poślizgiem, jak zwykle nie na czas. No, ale jestem! Wakacje ograbiły mnie z wolnego czasu do tego stopnia, że boję się nawet pomyśleć, co czeka mnie, gdy już dobiegną końca - w klasie maturalnej.
    W każdym bądź razie przeczytałam i sama nie wiem, jak mam ocenić ten rozdział, co o nim powiedzieć powinnam. Bo to wszystko potoczyło się nie tak, jak bym chciała. Owszem, realności było tutaj całkiem sporo, ale szczęście na tym ucierpiało i gdzieś uciekło, całkiem zapomniane.
    No bo to nie fair. Nikt nie obiecywał, że zakończy się to dobrze, ale i tak nie pogodzę się z tym, jak potoczyła się ta historia i jaki bieg przyjęła. Zupełnie niepoprawny!
    Bolesna jest świadomość, że to jednak mogło wyglądać inaczej, gdyby i jego odpowiedź nie okazała się tą niewłaściwą. Eh, ten Thomas. No, ale to nie tylko jego wina. Czy w ogóle można tu dopatrywać się czyjejś winy? Nie sądzę, a jeżeli już to wina była obopólna. Wszyscy mieli coś na sumieniu.
    Cholera, Allie... Jednak nie sądziłam, że ona to zrobi. Przypuszczałam, ale ciągle się łudziłam, że ktoś ją powstrzyma, ktoś wyciągnie w jej stronę pomocną dłoń, taką prawdziwą - nie owianą fałszem. I silną. Bo Thomas nie był silny. Sam sobie nie radził ze swoimi problemami i nie dałby rady udźwignąć zmartwień dziewczyny. Jednak ona zasługiwała na lepszy los, na nowy początek.
    Jeszcze został mi epilog, ale moje serduszko płacze nad tą niesprawiedliwością i niesamowitym okrucieństwem tego wykreowanego przez Ciebie świata.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholera. To chyba nawet nie jest smutne. To jest przejmujące. Ściskające za serce. Za serce, które się chyba nie sprawdziło, co? Miało dwie szanse. Dwie szanse na życie, dwie szanse na szczęście i... Dwie szanse na miłość, prawda? I co, żadna z tych szans nie zostanie wykorzystana? Ani jedna?

    Przede mną epilog, który da mi odpowiedź na to pytanie.

    Większość odpowiedzi już padło. A ja chyba po prostu chcę dojść do końca.

    I tam naprawdę napiszę wszystko. Pewnie jutro, bardziej na chłodno (po co się łudzę?)

    I wiesz co? Napisałam, że Morgi jest naiwny. Jest, to prawda. Ale jest też tchórzem. Był od zawsze. Przynajmniej tutaj.

    OdpowiedzUsuń