Strony

sobota, 23 sierpnia 2014

Epilog

"Kiedy była jeszcze dziewczynką
Myślała, że świat będzie jej
Ale on uleciał gdzieś w dal
Więc uciekła z domu we śnie
I śniła o raju, raju, raju
Raju, raju, raju
Raju, raju, raju
Za każdym raze?m, gdy zamykała oczy

Kiedy była jeszcze dziewczynką
Myślała, że świat będzie jej
Ale on uleciał w dal
Więc musiała zaciskać zęby
Życie się toczy i robi się tak ciężkie
Tortura ponad miarę
Każda łza jest jak wodospad
W noc, burzliwą noc, ona zamknie oczy
I w noc, burzliwą noc, wreszcie poleci..."
                                               Coldplay - "Paradise"

                         

                                                   ^^Muzyka^^


                                                                              kilka lat później:
Samochód.

Ciągle mam wrażenie, że widzę Cię gdzieś obok. Siedzisz niezapięta i rozkapryszona na siedzeniu pasażera.
Podkurczasz te nieszczęsne, chude nogi, szukając słodyczy wśród moich kluczy i dokumentów.
Kładziesz mi na ramieniu pechową, pełną czarnych myśli głowę, która chciałaby choć chwilę pobujać sobie w chmurach.
Zaczynasz płakać, marudzić i wrzeszczeć, jak bardzo mnie nienawidzisz.
A potem nagle robisz się cholernie piękna. I znikasz. Rozpływasz się niczym delikatna, lodowa rzeźba uprowadzona w tropiki.

Czemu akurat ty?

Jakiś nieświadomy przechodzień słyszący mój wrzask, myśli pewnie, iż pytam o twoją śmierć. Pytam czemu tak młoda, urocza istota mogąca zacząć wszystko od nowa, wybrała banalny skok z mostu. Przecież to wcale nie było logiczne!
Cała nie byłaś logiczna.
Równie dobrze mógłbym się dowiedzieć, że jesteś szczęśliwa. 
Że pracujesz w jakimś małym lokalu i serwujesz ludziom czekoladę.
Że znalazłaś faceta, który uspokoił to płoche, gorące serducho.  
I masz z nim dwójkę urokliwych dzieciaków, noszących jakieś neutralne imiona.
Mogły to by nawet być bliźniaki. Albo trojaczki, co tam. To byłoby stuprocentowo w twoim stylu.

Ale widać, wolałaś śmierć.

Żadna twoja decyzja nie była jednoznaczna, kochałaś zmieniać zdanie. Gdy mi ubliżałaś nie brałem tego nigdy na poważnie. Wiedziałam, że pięć minut później przyjdziesz się przytulić.
Tyle, że w końcu zrobiłaś coś od czego nie ma odwrotu.

Jesteś mi winna wyjaśnienie Mała.

Wygląda to na altruistyczną tęsknotę.
Ale ja wcale się teraz nie wzruszam. Nie żałuję, że niczym mityczny heros nie poleciałem do Ameryki, wyciągnąć Cię z tego East River.
Moje pytanie jest bardzo egoistyczne.
Czemu nie myślę, o którejś z moich kobiet? Tylko właśnie o tobie Alice.

Przecież nic nas nie łączyło, co nie?

Ale skoro już do Ciebie się zwracam to dokończę...
Nieraz wracałem myślami do tej chwili na lotnisku. Całą naszą rozmowę w kawiarni chciałem Ci wtedy powiedzieć, żebyś się nie wydurniała z tą ucieczką. Żebyś przestała cokolwiek knuć i porozmawiała ze mną językiem, jakim powinni zawsze rozmawiać wszyscy ludzie. Piętnaście minut zagadywałem Cię bzdurami, układając w głowie tą wypowiedź. Wypowiedź, która powinna przecież być szczera i spontaniczna. Może niedoskonała, uboga pod względem stylistycznym, ale... Płynąca z głębi serca.
Gdy wreszcie się zdecydowałem ty myślami byłaś już daleko. I wyszło sztucznie. Wręcz żałośnie można by rzec. Pewnie wyczułaś desperata, który udaje pocieszyciela, aby w rzeczywistości samemu znaleźć ukojenie w ramionach 'pocieszanych'. Ale może chciałaś mi dać szansę? Chciałaś mieć pewność co do moich intencji.
Dlatego wyskoczyłaś z tym 'czemu'...
Spojrzałaś na mnie i po raz pierwszy zobaczyłem w twoim spojrzeniu taką czytelność. Nie oddawałem ślepego strzału...
Było oczywiste co pragniesz usłyszeć.

Inna już sprawa czy miałaś świadomość co to znaczy...

Nie zaryzykowałem. Sam byłem zielony jeśli chodzi o uczucia dojrzałe i prawdziwe. Zresztą słowa 'kocham Cię' wydawały mi się czymś mocno naciąganym, czymś na wyrost.
INFANTYLIZMEM.
Czy każde uzależnienie i przywiązanie jest miłością?
Może, i tak. A może nie.

Załóżmy, że podjąłbym inną decyzję. Zapewne pojechalibyśmy gdzieś w nieznane, oddając się namiętności jaką oboje mieliśmy w oczach przez ten jeden moment, w  dniu, w którym dowiedzieliśmy się całej prawdy.
Potrafię sobie to wyobrazić bardzo dokładnie, minuta po minucie, sekunda po sekundzie.
Tylko Al...
Tylko nie mam pojęcia co by miało być dalej.
Może dokładnie to samo czym uraczyła nas rzeczywistość?
A może my na prawdę w jakiś paradoksalny sposób byliśmy sobie pisani?

Gdyby ktoś zmusił mnie do wskazania czegoś jeszcze bardziej niejasnego niż ty sama, wskazałbym nas razem.

Cóż.
Teraz będzie najgorsze Skarbie. Więc proszę, zaciśnij pięści i zagryź zęby.

Ożeniłem się z twoją siostrą.

Czułem się takim idiotą, że widać zapragnąłem stać się jeszcze większym.
Wiesz? Wyobraź sobie, że znowu mnie nabrała. Serio uwierzyłem, że cierpi po twojej śmierci, że jakoś się za nią wini.
A tymczasem ona tylko oplatała w okół mojego ciała kolejne nici. Niewidoczne jak pajęczyna, ale ciężkie jak stalowe kajdany.

I to przecież wcale nie była jej wina.
Ona zwyczajnie taka była, nie miała skrupułów.

A nawet morderca czułby się chyba dziwnie mając przed sobą ofiarę, która błaga, żeby podciąć jej gardło...

Nici.

Na tych właśnie 'niciach', wyprostowany jak na szczudłach i pokorny niczym marionetka w teatrze poszedłem z nią przed ołtarz.
I brzydząc się kłamstwa, złożyłem mój podpis pod najgorszym jakie widział ten świat.

'Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską... Aż do śmierci'.

Miała wesele jak z bajki. Dokładnie to samo, które wedle kalkulacji sprzed lat miało zaprowadzić ją na pierwsze strony gazet. Alkohol lał się strumieniami, kelnerzy wnosili i wynosili coraz to nowsze, egzotyczne potrawy, a ludzkie źrenice umierały od błysku fleszy. A, zapomniałbym, że wszyscy genialnie się bawili Kochana.

Przynajmniej tak pisali w brukowcu. Bo mówiąc szczerze przespałem połowę czasu.

Potem nastał okres dość spokojny. Bestia wydawała się zaspokojona swoją sławą. Dwa razy zmieniliśmy dom, jeździliśmy po Karaibach, Afrykach i innych dziwnych miejscach, ogólnie marnowaliśmy dzień po dniu. Aż w końcu przestało wystarczać.

Pewnego pięknego poranka zażyczyła sobie dziecka.

Zaparłem się w sobie, aby odmówić jej żądaniu, jednocześnie wiedząc, że zaczynam tym samym kolejny etap piekła. Łez, tupania nogami i żalenia się całemu światu.
Ale tym razem się nie ugiąłem. Bo przypominałem sobie Ciebie w tych szafach, czy schowkach. 

Dzieci potrzebują miłości.
Potrzebują oddania w oczach najbliższych.
Potrzebują być pewne, iż stanowią największy ze wszystkich możliwych darów, od oseska do zbuntowanego nastolatka. Tylko wtedy mogę się rozwijać bez dziwnego ucisku w głębi duszy.

Kolejny aktor psychodelicznego spektaklu, którego oboje tek strasznie nienawidziliśmy Allie, raczej nie był nam potrzebny.
Co?

Zresztą gdyby to nie była zachcianka, a prawdziwe pragnienie nie byłbym jej przecież do niczego potrzebny.
Aż takiej ślepoty nie stanowiłem.
Czułem jak często wraca do domu w sukience przesyconej zapachem obcych mi męskich perfum.
Przecież fizycznie mimo upływu lat nadal była niezniszczalna i śliczna.
Mogła mieć facetów na pęczki.
I nie odmawiała nikomu kto był jej w stanie przynieść choćby najmniejsze korzyści.

A zresztą, nie mijając się z prawdą sam nie byłem lepszy. Coraz bardziej zacząłem potrzebować 'przygód'...

Ten stan potrwał jeszcze trochę. Ale gdy zaczęła publicznie pokazywać się z jednym z tych facetów zażądała wreszcie rozwodu.

Nie musiała długo żądać.

Ufałem, że załatwimy to szybko, bezproblemowo i przy jak najmniejszym udziale tabloidów.
Lecz los znalazł zupełnie inne rozwiązanie.
Uważaj Skarbie, bo wreszcie wśród tych oczywistości usłyszysz coś co Cię zszokuje.

Dwa dni przed wizytą w sądzie twoja siostra zginęła na francuskiej drodze.
Jeden z jej kochanków wbił się w tira fotelem pasażerskim, na którym spała.

Wstyd mi, że mówię o tym tak bezosobowo. Tak obojętnie.

Zupełnie jakbym naśladował pogodynkę, która dziś rano informowała kraj jaka jest temperatura wody w Morzu Śródziemnym.
Nie... Przesadziłem.
Ona była zdecydowanie bardziej żywiołowa.

Pomińmy.
          
Jedno jest niezaprzeczalne. Zostałem z naszymi tajemnicami sam. Za ileś tam lat pójdą ze mną do grobu.
          
Pocieszające. Nieprawdaż?

                                  ~~***~~
Ludzie, droga Al są cholernie zakłamani. Twierdzą, że gdy poddadzą się życiu marnują je, natomiast kiedy zaczynają walczyć ono marnuje ich.
A przecież to bzdura.
Bo najbardziej winny nieszczęść jest ten teatr. Scena, na której występujemy całymi latami, zupełnie dobrowolnie, przez nikogo nie przymuszani.
Nie zmieniając ani jednego słowa w kwestiach naszej 'postaci', zakładamy tylko coraz to nowsze maski. 
I choćby w twarz pryskało nam błoto, a na głowę spadały meteoryty nie przyznamy się do tego. Przecież wtedy zaburzymy idealny scenariusz.
Więc zaklejamy rany grubymi plastrami, a złamane kości gipsujemy bez złożenia.
Sińce pod oczami traktujemy korektorem, przykrywając jednocześnie brudną skórę nową kolekcją markowych ubrań.
I nie ważne, że pod spodem się wykrwawiamy.
Nie ważne, że zrastamy krzywo, co w konsekwencji prowadzi do coraz poważniejszych urazów i kalectw.
Nie ważne, że skóra naszego serca, ma już konsystencje suchych, zwiędłych liści.

Bo w sumie nie widać.
Więc jaki problem?

A może czasem warto ściągnąć zabezpieczenia? Wyjść z domu nie jako zaprogramowany robot, ale słaby, codzienny człowiek.
I powiedzieć: 'Tak, nie radzę sobie. Przyznaję się do tego'.

Jasne, nie koloryzujmy świata - spotkamy wtedy chętnych do wdeptania nas w ziemię.
Ale nie tylko. Nie mamy sobie prawa wmawiać, że wszyscy w około są źli, okrutni i skorzy do zemsty! Że gdy zobaczą nas już nie nietykalnych, stracimy przed nimi własną tożsamość...

Często umieramy w męczarniach, w sidłach smutku, wzywając przysłowione dobro.
A ono siedzi tuż obok i trzyma nas za rękę. Jednocześnie pukając do drzwi wnętrza, które zaryglowaliśmy przed nim na klucz.

Ciężko nieść pomoc, której ktoś sobie nie życzy...
                 
Kończąc Allie, lubię wyobrażać sobie Ciebie w niebie.
Nie poznałbym Cię.
Nie masz wyglądu kobiety, tylko małej, pyzatej dziewczynki ze skrzydełkami. Wolna, nieuwiązana latasz sobie z chmury na chmurę.
Z kwiatka na kwiatek.
Z planety na planetę.
Rozmawiając najwyżej ze pszczołami.
Postoje robisz tylko kiedy widzisz wodospad, wodospad białej czekolady. I pijesz do woli, aż się nie nasycisz.
I nie spotykasz na swojej drodze żadnej kłody. Żadnego człowieka gotowego ograniczyć twoją wolność.

Mówiąc magicznym językiem - jest kryształowo.

Liczę, że się na mnie nie gniewasz.

                                               ~~***~~
                               
Odpalam teraz silnik w aucie, jednocześnie włączając telefon. Na kolejny dzień muszę wrócić do świata.
Do sponsora, marudzącego o nagranie nowej reklamy.
Do jakiejś organizacji charytatywnej, chcącej, żebym pomachał ręką na jej koncercie.
I do dziewczyny z Salzburga, z którą umówiłem się przez Internet na wieczór, aby nie musieć leżeć w nocy sam i patrzeć w sufit.

Przyśniłaś mi się ostatnio, Alice.
Powiedziałaś coś, co kiedyś w trochę innej formie ja chciałem przekazać tobie.

'Jeżeli umarłeś już dla siebie, może czas narodzić się dla innych?'

Ułuda.
Marna ułuda.
Ale wbrew infantylnym pozorom całkiem mądra...

                                          THE END

"I tak leżąc pod burzliwym niebem,
Powie "O o o o-och, wiem, że słońce musi zajść, aby wzejść"."

              _______________________________________________________

Wasza Stella jest z siebie dumna jak nigdy. Boże... Ile razy ja włączałam laptopa z myślą usunięcia tej historii w zarodku to nikt nie zliczy. A tymczasem leży tutaj calutka i napisana.

Co do samego epilogu, dałam tu tą nastrojową piosenkę, choć równie dobrze mogło grać samo "Paradise" Coldplay. Bo to ono, gdy pierwszy raz je sobie przetłumaczyłam zrodziło mi w głowie Alice.

To był eksperyment. Eksperyment czy osóbka tak uczuciowa i naiwnie romantyczna jak ja może stworzyć świat, który niesie morał swoim brakiem nadziei. Zaczęłam go pisać w cholernie specyficznym momencie, a teraz kiedy wszystko jest dobrze i można tak rzec mam powód jego powstania przy sobie, patrzę na gotowe "dzieło". To czy ostatecznie mi wyszło, czy ten epilog oddaje jakoś przestrogę przed całością (że tak się durnie wyrażę) zostawiam wam.
I proszę jeśli był ktoś kto (jakimś cudem :p) zdołał wytrzymać poza tymi, o których wiem to niech się odezwie po prostu, że był.

A teraz do was. Do tych paru osób, które przekładam zdecydowanie na setki komentarzy. Dziękuję. Dziękuję za te szczere, prawdziwe opinie, za to że pisałyście
co czujecie. To serio straszliwie mi pomogło:)
W szczególności chciałabym tutaj podziękować Mouse, bo rozmowy z nią o tym opowiadaniu, w dużym stopniu pomogły mi je polubić:*

No i fakt, jeszcze takie coś o nazwie "przyszłość". Są Niemcy, którzy choć widzę początkowo wydają się być o tym , że Welli dorósł, tak naprawdę będą o czymś ZUPEŁNIE innym. I o nich wszystkich. (No i nie myślcie, że Welli wyrósł z symbiozy z kłopotami).
Jest też kilka innych rzeczy pisanych sobie w folderze. Komedia romantyczna, dramat i dość dziwny kryminał, no plus opowiadanie nieskoczne. 

Ale... Co was nie zdziwi nie ma czasu. Jeżeli serio chce spełnić marzenia i dostać się na medycynę to ostatni rok mnie bardzo od tego oddalił wszystkim problemami "poza". Więc muszę przysiąść, żeby takie sytuacje jak obecny kwiecień /maj/czerwic, czytaj przebudzenie nie powtórzyły się już nigdy.
Więc nie wiem czy ma sens pisanie, wrzucanie odcinków raz czy dwa na miesiąc.
Albo może będę publikować w tym stylu coś na czym mniej mi zależy, a te droższe zostaną na przyszłe lato?
W najbliższych dniach to przemyślę.

Jeszcze raz dziękuję Wam strasznie i kocham bardzo<3
BUZIAKI:*

środa, 20 sierpnia 2014

12. Oszukani w zakłamaniu.

                                          ^^Muzyka^^
                                               

             " AS BOYS WE WOULD GO HUNTING IN THE WOODS
                     TO SLEEP THE NIGHT SHOOTING OUT THE STARS
                     NOW THE WOLVES ARE EVERY PASSING STRANGER
                                 EVERY FACE WE CANNOT KNOW
                      IF ONLY A HEART COULD BE AS WHITE AS SNOW
                     IF ONLY A HEART COULD BE AS WHITE AS SNOW"
             ________________________________________

                                               ~~***~~
Zmęczeni długim dniem pracy robotnicy, kładli na ziemi ostatnie kostki brukowanego chodnika. Ich spocone twarze i zamglone oczy stanowiły olbrzymi kontrast dla gładkiego, błyszczącego materiału.
W około stała kolejka niecierpliwych kierowców, mających trudności ze znalezieniem miejsca postojowego.
Port lotniczy Schwechat nie był może jednym z tych największych na świecie. Niemniej jednak dla tysięcy wiedeńczyków, stanowił miejsce dość rozpoznawalne. To tu rozpoczynało się wiele wakacyjnych, szalonych przygód. To tu pojawiali się biznesmeni i znani politycy, aby w kilka godzin później decydować o losach bezbronnego świata.
Wreszcze... Tu mógł się rozpocząć desperacki 'ratunek' dla pogubionych istnień.
Alice Weiss nie pamiętała już z dzieciństwa jak lata się samolotem, przez chorobę, która ją nawiedziła musiała o tym przecież zapomnieć na długie lata. Kojarzyła tylko, iż zawsze się bała, myślała jakie to będzie uczucie nagle spaść w dół. Ale teraz? Teraz nie było w niej już żadnego strachu. Przed niczym.
Pomachała przyjaźnie zaskoczonym budowlańcom, po czym delikatnym i dość niepewnym ruchem nacisnęła przycisk rozpinający pas.
-Ile ja przeżyłam w tym samochodzie- szepnęła siląc się na uśmiech.
Bo była to prawda. Od dnia, w którym wniósł ją do środka po raz pierwszy minęły zaledwie marne miesiące. A ona już zdążyła stać się małą dziewczynką, dobrą przyjaciółką, ponętną kobietą... Ale także bezwzględnym mścicielem.
-Allie...
-Wysiadamy- zamknęła temat-bo jeszcze się spóźnię, znając moje szczęście.
Wspomnienia były tu na nic.

Terminal międzykontynentalny był tego wieczoru wyjątkowo pusty i posępny. Dziewczyna szybko odprawiła walizkę, zabukowała siedzenie w maszynie... Tak aby mieć jeszcze trochę czasu. Zastanawiała się czy na coś liczy, czy ma jeszcze jakąś najmniejszą nadzieję związaną z rozmową, która ma odbyć się za chwilę. A może czeka już tylko na nieuchronny koniec?
Podłoga zlała się w jej spojrzeniu z zachodzącym słońcem, gdy doszła do kawiarenki, w której czekał na nią blondyn. Opadła na siedzenie i bezmyślnie ujęła go za rękę.
Ciała ich obojga były po ostatnich wydarzeniach napięte jak chmura niecierpliwiąca się przed burzą.
Czuła prąd przeskakujący raz w jedną, raz w drugą stronę.
-Kto ma mówić?- zlustrowała wzrokiem zegarek na nadgarstku.
-Masz portfel? Dokumenty? Kosmetyki?
-Mam- odparła delikatnie wzruszona- wszystko jest na swoim miejscu.
-Pamiętaj... Po przylocie od razu idź potwierdzić to konto w banku. Hotel to nie jest dobre miejsce dla samotnej kobiety- słowa wyskakiwały z jego gardła, niczym kule z pistoletu- wynajmij to mieszkanie jak najszybciej.
-Thomas...
-Ty w ogóle mówisz po angielsku?- zdenerwował się.
-Coś jeszcze?
-Dlaczego te Stany- mruknął- rozumiem, że chcesz uciec, marzy Ci się jakiś spokój, ułożyłaś plan na życie. Ale przecież tu we Wiedniu możesz normalnie żyć. A jeśli nie to Berlin, Paryż...
-Cholera człowieku- odtrąciła jego palce jak jadowitego węża- rozmawialiśmy już o tym setki razy. A ponadto ktoś musi się zdecydować na jakiś krok. Wszyscy odgrażali się, że opuszczą ten dom. Tymczasem minęły dwa miesiące i nadal w nim mieszkamy. W trójkę, nie zdaje Ci się to chore?- zerwała się z miejsca ściskając w dłoni swój bilet do Nowego Yorku- mi się wydaje. Bo taka prawda, że jesteśmy chorzy- zmusiła go, aby także zostawił swoją kawę.
Po chwili bezwładnie tonęła już w jego ramionach. Jak zawsze kiedy sama nie potrafiła już stać. Gdy głaz życia wisiał tuż tuż nad jej głową.
-Allie... Mała... Zostań...
Nareszcie. Powiedział to.
Podniosła czoło ku górze, a on dopatrzył się na nim jakiegoś nagłego przypływu blasku.
-Dlaczego?- przybliżyła do niego twarz- dlaczego mam zostać?
-Bo... Bo... Bo...
-Liczy się pierwsze słowo.
-Bo możemy nadal razem mieszkać. Chcę to jakoś poukładać. Al, zwyczajnie dodajesz mi siły. Rozstanę się z twoją siostrą...
To nie była ta odpowiedź.
Blask nagle zgasł.
-Żegnaj Morgi- mruknęła- i nawet gdybyś nadal w tym tkwił to... Życzę Ci szczęścia. Takiego prawdziwego. I może to dobrze, że nie jesteś normalny. Bo normalni żyją sobie by żyć, nikogo nie ranią. Ale to wyjątkowi, Ci przez, których często człowiek cierpi czynią jego świat magicznym.
Przeszła przez barierkę z podniesioną głową. Dopiero gdy była już za szklaną szybą, zauważył, że płacze. O dziwo on też płakał.
Nie wiedzieć czemu w jego myślach znów zagościła owa debilna komedia romantyczna, na którą gapił się przed poznaniem młodej Weiss.
I już rozumiał czemu tak jej nienawidził. Bo nawet gdyby nie było tych wszystkich służb celnych, gdyby przed nim wyrosły specjalne schody ruchome, które zawiodłyby go wprost do dziewczyny mającej pomóc ratować jego życie...
Zwyczajnie by w to nie wszedł.
Przyciemnione niebo stanowiło prześliczne tło dla startujących samolotów.
Wzbijając się w powietrze, jeden za drugim, tworzyły na nim niesamowitą tęczę.
A wśród nich był, z którym wraz z Allie wsiadły na pokład resztki jego wiary.
Liczył w swej naiwności, że to koniec...
                                           ~~***~~
Ten sam zachód słońca niespełna dobę później przywitał Nowy York.
Ognista kula cierpliwie szykowała się do zniknięcia za widnokręgiem. Ona nie mogła mieć wrogów. Jej wróg nie miałby gdzie się ukryć. W każdym zakamarku świata, zataczała przecież te same koła. Z tym samym spokojem i zastanowieniem. A co najważniejsze wydawała się nieśmiertelna i nie stroiła marnych fochów.
Al siedziała przykucnięta na ławce, popijając obrzydliwie słodką amerykańską wersję coli. Powietrze w okół niej owiewało ten niesforny kosmyk włosów. Aż chciało się aby ktoś zaczesał je do tyłu delikatnym ruchem dłoni...
W ręku trzymała długopis. Pragnęła napisać blondynowi parę słów, wrzucić je do zaadresowanej wcześniej koperty i umieścić w pierwszej, lepszej skrzynce.
Niechże dostanie je gdy szok i tęsknota za sercem Cathy już miną. Ale palce solidarnie, całą dziesiątką odmówiły posłuszeństwa.
-Nie potrafię- szepnęła samej sobie- poprzestanę na pustej kopercie...
Nagle poczuła jakiś ucisk na nodze. Zszokowana, pełna złych skojarzeń wstała i ujrzała dziecko. Małą, głodną dziesięciolatkę, trzymającą przy sobie drugą, jeszcze młodszą dziewczynkę.
-Pani da na jedzenie- usłyszała żałosny cichy głosik, zagłuszający pokojowy szum rzeki.
Pomyślała przerażona o tych okazach nędzy. Jakby widziała samą siebie z więziennego okresu. Albo... Z dzieciństwa, w którym niby na niczym jej nie zbywało.
A jednak co dzień pragnęła się wyrwać i iść na ulicę zebrać o miłość.
-Jesteście siostrami?- zapytała, uzyskując za odpowiedź skinięcie małej główki.
-Kochacie się?
Stworzonka wbiły w nią zszokowane oczęta.
-A można nie kochać własnej siostry?- Weiss zanotowała wzrok przenoszący się z niej na colę.
Nagłym zdecydowanym ruchem wyjęła z torebki portfel.
-Macie to wszystko- zdawała sobie sprawę, że jest śmieszna, a pieniądze pójdą we większości na alkoholiczne wyskoki rodziny tych kruszynek- wszystko co mam... A lubicie rysować?
Kolejny gest twierdzący.
Wręczyła dzieciakom dwa flamastry noszone w kieszeni, po czym położyła na chodniku kartkę i kopertę.
-Zróbcie coś ładnego, zaklejcie i wrzućcie tam, zgoda?
Po tych słowach zerwała się i zostawiając wszystkie rzeczy osobiste ruszyła przed siebie.
Papier pokryły po chwili kwiatki, biedronki i dziwnie jaskrawe misie. I  mały, wręcz niezauważalny napis : "właściwa odpowiedź była znacznie krótsza".
Dziecinna, nienormalna Allie wzięła górę nad rozsądkiem kobiety.

                        " And the water, it was icy 
                             As it washed over me
                        And the moon shone above me"

O czym myślała wbiegając na Most Brookliński?
O czym gdy z jednej strony oślepiały ją światła Brooklynu, a z drugiej Manhattanu?
O czym gdy głośne dźwięki muzyki zaczęły zachęcać  do swoistej zabawy?
O czym wreszcie gdy wspięła się na jedno z podwyższeń chwytając, wbijając mocno paznokcie w stalową kolumnę?
Czuła się królową Nowego Yorku. miasto należało do niej.
Żaden wieżowiec nie miał prawa walczyć z mostem o 'władzę'.
Zrozumiała, dlaczego Cathy chciała pojechać umrzeć w jakimś pięknym miejscu.
Może być urokliwsza śmierć niż być wchłoniętym z jednej strony przez mieniące się wszystkimi odcieniami fioletu i czerwieni niebo, a z drugiej przez rozkosznie chłodzącą wodę East River?
Nie serduszko, nie może...
Zabawne. Chyba już nawet zaprzestała nienawiści do panny Caroline? Co jej dała ta nienawiść?
Zemstę na samej sobie? Próbę zabawienia się w Boga? 
I co najgorsze przywiązanie się do drugiego człowieka, częściowe uzależnienie od jego uśmiechu, od wycia na niego, od rozmów z nim.
Od tego jak przykładał te ciepłe włosy do jej serca.
Jeżeli czegoś żałowała to tego, że nie posunęli się dalej.
Na prawdę to było zbyt dużo? A może zbyt mało cholerna egoistko? 
Jeden obcas ściągnięty z bosej stopy wleciał w otchłań.
Plusk.
Drugi podążający za jego przewodnictwem podzielił prędko marny los.
Trzask.
Wylewana w dół cola nie wydała natomiast żadnego odgłosu.
Za tą granicą musi być pięknie. A jeśli nie? Cóż lepiej niż tutaj jest z pewnością.
Najsmutniejsze było chyba to, iż stwierdziła, że to najpiękniejszy moment jej krótkiego życia.
Wreszcie nie stała w miejscu. Wreszcie nie oczekiwała aby ktoś inny ciągnął ją jak maskotkę z teatrzyku kukiełkowego.
Była wolna.
Pomyślała, że albo w jedną, albo w drugą.
I wykonała decydujący krok.
           "  Oh,you can't hear me cry
               See my dreams all die
               From where you're standing
                     On your own.
                     It's so quiet here
                     And I feel so cold
                     This house no longer
                     Feels lïke home."


            _______________________________________
Stella się męczyła i skończyła. Wyjątkowo krótko, ale to było absolutnie planowane. Jeszcze epilog. Widzę, że pytacie głównie o niego. Cóż... Jak już niektórym pisałam, ani on nie będzie piękny, ani do końca sprawiedliwy. Po prostu pomyślałam jak to by się skończyło na prawdę. Nie dziwcie się, że dodam go na dniach, bo mam dość.
No, a na podziękowania przyjdzie jeszcze czas Skarby, bo trochę ich jest.
KOCHAM I PODZIWIAM WSZYSTKIE CZYTELNICZKI, KTÓRE WYTRZYMAŁY :D



wtorek, 12 sierpnia 2014

11. Słowa nie znaczą już nic.



                                              ~~***~~

"I don't wanna talk 
About the things we've gone through 
Though it's hurting me 
Now it's history 
I've played all my cards 
And that's what you've done too 
Nothing more to say 
No more ace to play "

 Wspinając się po schodach bynajmniej nie układała przeprosin. Nie szukała sposobu wyplątania się z tego wszystkiego, (choć w sumie drzwi na dole były otwarte, a ona miała trochę banknotów w portfelu, więc bezbolesna ucieczka stanowiłaby jakieś rozwiązanie).
Zastanawiała się natomiast nad paradoksem wyrazu 'droga'.
Ktoś kiedyś powiedział, że jest to parcie do przodu, chwilowe pokonywanie nawet najcięższych trudów, aby w końcu znaleźć ukojenie. Co więcej... Nawet cofanie jest lepsze niż stanie w miejscu. Cofając się odbieramy bolesne nauczki, stanowiące konsekwencje głupoty, a więc w jakimś sensie dokonujemy rozwoju.
A stercząc bez ruchu wrastamy w ziemię, stając się głazami, nie wyposażonymi ani w serce, ani w uczucia.
Allie swoim małym, niedoświadczonym umysłem, może i zgodziłaby się z tą filozoficzną teorią. Jednakże właśnie poddawała ją przecież w wątpliwość...
Niewątpliwie pierwsze piętro wznosiło się ponad parter, więc szła w górę, co więcej do przodu. A jednak jakimś trafem czerwona sukienka, która przed zaledwie kwadransem omal nie przeniosła jej do raju, powodując wyznanie, jakiego nie spodziewała się usłyszeć w najśmielszych snach, teraz zdawała się zaprzeczać prawom grawitacji.
Pchając w dół i w dół, tracąc całą lekkość i zwiewność...
Obcasy postawiły ostatni krok pod drzwi thomasowej sypialni. Dziewczyna ściągnęła je z siebie, gestem świadczącym o nienawiści i pogardzie. Jakby była jakoś wewnętrznie przekonana, że nigdy więcej  jej się już nie przydadzą.
Ból obolałych stóp nie miał żadnego znaczenia, dłonie odrzuciły wręcz ich prośbę o pomasowanie. Zamiast tego zacisnęły się na klamce.

A ona swoim zgrzytem dała sygnał do rozpoczęcia ostatecznej bitwy.
                                             ~~***~~
                                            ^^ Muzyka^^
"The winner takes it all 
 The loser standing small 
 Beside the victory 
  That's a destiny "
Stwierdziła, że to jak ludzie zachowują się w sytuacjach stresowych, świadczy jakimi są ludźmi.
Bo "Maja" czesała sobie włosy, bujne, złote i śliczne. Jakby od razu zyskując nad nią samą, pełną kompleksów i poczucia własnej winy olbrzymią przewagę.
-Alice chyba chce nam coś powiedzieć- wyszczebiotała- a mi się akurat złamał paznokieć. To może pójdziemy do stołu, co? Jak tylko go przypiłuje.
Młoda Weiss spojrzała nad nią spod łba i już wiedziała, że w jednym się zgadzają. Jej rywalka też chciała prawdy, opowiedzianej po swojemu, kiedy indziej.
Ale w istocie rzeczy tej samej.
A w tym konkretnym momencie chciała ją zagłuszyć.
Paznokciem.
Dając do zrozumienia, że Allie jest mniej warta od owego paznokcia.
O nie kochana... Lata twoich rządów dobiegły końca.
-Chyba gdybym usiadła do posiłku, zadławiłabym się szopką, którą odstawiasz.
-Malutka...- Blondynka dotknęła jej policzka- sądzisz, że on by Cię pokochał. Byłby w stanie?
-Wiesz co? Mam gdzieś czy by mnie pokochał- poczuła łzy na policzku- ale wiem jedno. Ty go już nie skrzywdzisz żmijo, nie pozwolę Ci na to. Nigdy.
Obie zdawały sobie sprawę, że to co robią jest śmieszne. Ich decydująca walka przeradzała się w kłótnie nastolatek o faceta. Faceta, siedzącego tuż obok, obgryzającego z nerwów paznokcie i patrzącego uparcie przez okno, jak gospodarz czekający na gościa.
Ponieważ czekał. W przeciwieństwie do obu kobiet ciągle uważał, że nie rozwiążą swoich problemów w trójkę.
Że brakuje tego ostatniego ogniwa, które ze stuprocentową pewnością zaplanowało całą intrygę.
Gdy usłyszał słowo 'roztrzygająca' zaczął aż czekać na to ogniwo.
Jednocześnie pragnąc wyjścia własnej narzeczonej, która w jego mniemaniu nie miała nic wspólnego z nieszczęściem jego życia...

-Nie czekaj Thomas- Allie pierwszy raz od początku swojego pobytu w pomieszczeniu spojrzała na niego- nie... Nie masz na kogo. Jesteśmy w komplecie. Nieprawdaż siostrzyczko?
Morgi instynktownie podniósł głowę. Modelka wyraźnie straciła grunt pod nogami. To słówko, miało być 'koniem trojańskim' w jej rękach, a tym czasem to młoda użyła go pierwsza, przebijając jednocześnie przez siatkę piłeczkę prowadzenia.
Chłopak widział ją taką pierwszy raz w życiu, wciśniętą w kąt, z posiniałą, wręcz zielonkawą twarzą. Doprawdy sądził, iż nie jest to możliwe.
-Majka?- spytał niepewnie- wszystko dobrze?
-Ta wariatka oszalała- ten wrzask miał mu starczyć za odpowiedź- żądam aby natychmiast opuściła nasz dom. Sprowadzasz jakieś kryminalistki...Zresztą- upuściła kosmetyczkę- rób co chcesz, ja wychodzę.
-O nie- Alice wyjęła klucz z drzwi, rozpoczynając ofensywę- ty nie wyjdziesz- wrzuciła metal pod dekolt, czując chłód napierający na znacznie cenniejszą rzecz przechowywaną pod sukienkę- choćbyśmy wszyscy troje mieli tu umrzeć ze starości... Bez prawdy żadne z nas nie przestąpi tego progu.
-Powinnam Cię zabić- warknęła piękność- zabić jako małe ciele podziwiające kryształki. Najlepiej niechcący dosypując coś do tej nieszczęsnej czekolady... Nie zgodziłam się wtedy na to, nie zgodziłam... Sądziłam, że jesteś zbyt głupia, żeby mnie zniszczyć.
-Ty płaczesz?- szepnęła kasztanowowłosa, chcąc zahamować bieg akcji- to płacz. A ja w przeciwieństwie do Ciebie spojrzę mu w oczy. Potrafię to zrobić.
Thomas...
-Dziewczyny... Możecie przestać mówić metaforami- jęknął tymczasem skoczek- proszę was, ja nie rozumiem. Czemu przedrzeźniacie się od jakiś 'sióstr'? Maja? Maja, czy ty coś brałaś?
Blondynka obsunęła się na podłogę, a Alice pokręciła smutno głową.
-Tu nie ma czasu na metafory i wiersze- zrobiła krok do przodu, jakby chcąc go przytulić- tu... Jest tylko szczerość i... Można by rzec biologia.
Czuł cztery mocno pomalowane oczy, czekające niecierpliwie na jego odpowiedź, lub choćby najmniejszą reakcję. A jedynym wyrazem jaki przychodził mu do głowy był przecież 'absurd'. Te dwie burzowe chmury rodziną? Tak bliską? Taką co powinna w każdej chwili być gotowa oddać za siebie życie?
Ale one nie kłamały.
Nie teraz.
-Mała- odparł w końcu- nigdy nie wspomniałaś mi o żadnej drugiej siostrze. A ty... Ty to w ogóle przecież jesteś jedynaczką, a rodziców masz w Szwecji i zerwałaś z nimi kontakty po osiemnastce...
Weiss czuła, iż trzyma mu nad głową miecz. Po czym opuściła go w dół.
-Bo nie mam żadnej, drugiej siostry...

Czekała aż pierwszy szok minie. Czekała cierpliwie, marząc tylko aby dane jej było przejąć cały jego ból. Aby najbardziej nie musiał cierpieć ten, który zawinił najmniej.
Jeżeli zaufanie w ogóle można rozpatrywać w kategorii winy.
A potem wyjęła spod sukienki kartki z kuferka. I podała mu je wszystkie oprócz jednej, tej najważniejszej.
Był na to najwłaściwszy moment.
Bo one rozwiały wszystkie resztki jego nadziei, zatrzymały na wargach desperackie pytanie.
Bo one były dokumentem.
Aktem potwierdzającym zmianę tożsamości.

Zamknął oczy, jakby odgrodziwszy się nimi od całego świata. Po czym nagle otworzył je z powrotem, pełne niespotykanej furii.
-Powiedz coś- wstrząsnął narzeczoną- powiedz czemu mi to zrobiłaś. I wreszcie nie drwij sobie że mnie, w porządku? Nie masz już po co. Dobrze o tym wiesz...
-Co ja Ci zrobiłam? Pytałeś się kiedyś pod jakim nazwiskiem przyszłam na świat? Nazywam się Maja, od kilku lat jestem Mają i to jest akt prawny. Wiele modelek tak robi, rozpoczyna nowe życie z nowym imieniem.
-Życie pustej lali?- nie wytrzymała Allie- Thomas, kto powinien wylecieć z tego domu? Ja?
-Nikt, Alice. Nikt. Zresztą zaraz wszyscy wyjdziemy. Ostatnia prośba... Chcę wreszcie wiedzieć czemu Cat umarła.
Wiedział, iż całkiem świadomie nie skorzystał ze zwrotu 'zabiła się'.
-Chcesz wiedzieć?- mruknęła młodsza Weiss- no to kto zaczyna?
Szybko jednak zmieniła ton, pod wpływem jego spojrzenia...
To miała być jej zemsta. Jej idealna, błoga zemsta, planowana przez te wszystkie lata w zimnej celi.
Miała być, ale kiedy nadeszła nie była już rozkoszna.
On wydał się ważniejszy.
Zganiła samą siebie za tą myśl.
-Dobrze- zaczęła- musimy się cofnąć w czasie, bardzo, bardzo, do czasów kiedy byłam jeszcze 'tępym, upośledzonym dzieckiem'. Wiesz jaka była Cathy?
-Cudowna- parsknął- wyjątkowa dziewczyna. Zanim zadała się z nieodpowiednimi osobami...
-Nieprawda- wtrąciła szyderczo blondynka- to znaczy może i była jedyna w swoim rodzaju. Ale była zbyt słaba Thomas, przepełniona kompleksami, do których się nie przyznawała. A życie z tobą, już w ogóle nie było dla niej...
-Po tym wszystkim- uderzył ręką w kant od łóżka- po tym wszystkim jeszcze jesteś w stanie ją obrażać? A może... Może ty ją zwyczajnie zabiłaś, co? Może powinnaś gnić w więzieniu, w które wpakowałaś Allie?
-Allie nikt nie kazał. Zresztą...-wyraźnie zaakcentowała to zdanie- nie mówimy teraz o Allie. A Catherine wiesz gdzie poznałam?
-No gdzie zastawiłaś na nią sidła?
-Sidła? Nazywaj to jak chcesz. Na zjeździe początkujących modelek. Albo kandydatek na modelki.
Morgi spuścił zasłonę w oknie, po czym położył sobie poduszkę na twarz.
-Czego ja się jeszcze dowiem? Bo już nic mnie nie zdziwi... Po dzisiejszym dniu...
-Ona była jedną z tych naiwnych panienek, które w ogóle nie pasują do mojego świata. Naczytają się o wielkich karierach, sławach i wybiegach. O absurdalnych historiach dziewczyn znikąd, które docierają na sam szczyt. I od razu liczą, że ktoś im będzie operacje plastyczne fundował, zakryje ich niedoskonałości. W dziewięćdziesięciu  procentach myślą tylko o jakimś facecie, który może je zostawić.
-Ty nie mówisz o Cathy. Nie znałaś jej, nie znałaś jej prawdziwej.
-A ty Skarbie nie wiesz co robi z kobietą zazdrość. O te wszystkie, które chcąc nie chcąc musiałeś widywać, gdy twoja kariera nabrała zawrotnego tempa. Miała w sobie coś ładnego, miała tą uroczą naturalność, za którą oddałabym wszystko. Ale pragnęła być perfekcją. Bo tylko perfekcja przetrwa u boku gwiazdy.
-Dzień po dniu podsycałaś w niej tą myśl- uzupełniła Alice- z nastoletniego pragnienia bycia piękną zrobiłaś obsesję.
-Ja wiedziałam poco tam jestem- stwierdziła sztywno Caro- nie robiłam tego dla kogokolwiek, tylko dla siebie. Nigdy nie chciałam być ukochaną córeczką rodziców, dla której planują karierę naukową. Musiałam się w kółko buntować. Będąc w dodatku nianią niepełnosprawnej siostrzyczki... Mi miało być łatwo? To było moje marzenie od urodzenia, od dziecka.
- Dziewięćdziesiąt procent- powtórzyła jak echo młodsza Weiss- więc dlaczego zainteresowała Cię akurat Cat? Przecież na początku była tylko jedną z mnóstwa koleżaneczek od zakupów. Tylko, cóż to ona była w związku ze znanym sportowcem... Inne kochały zwykłych szczeniaków, nieprawdaż?
-Byłyśmy przyjaciółkami... Trochę odchudzania, dodawania urody i szybko okazało się, że najbardziej z całej stawki to my dwie mamy szansę na przyszłość.
-Tylko uczciwie zajęło by to sporo czasu...- z dekoltu Al wyłonił się ów najważniejszy z papierów- więc gdy mojej drogiej starszej siostrze zaproponowano czarne interesy nie wahała się ani przez moment.
-Cathy też nie- padła odpowiedź- początkowo?
-Czarne interesy?- usta chłopaka pytały, choć on sam nagle stał się zwolennikiem błogiej niewiedzy.
-Po co umawiały się z jakimiś facetami wieczorami to ja już nie wnikam. Ale drobne brudy, kradzieże i narkotyki widziałam na własne oczy. Bo któż będzie podejrzewał, że śliczna dziewczyna, za którą wszyscy wodzą wzrokiem, wchodzi do klubu jako dostarczycielka prochów.
-To wszystko było kłamstwo, ciągnęło się w nieskończoność i jeszcze dłużej. A ciągle nie dostałyśmy okładek i pokazów...
-Ona była ofiarą- przyznała mała- ale tobie to psie życie nie przeszkodziło bynajmniej w powiększeniu sobie piersi i chwaleniu się tym na prawo oraz lewo.
-Skąd ty to wszystko rozumiesz Alice?- modelka nie szukała już żadnych argumentów.
-A co? Kogo sprowadzałaś do domu podczas nieobecności rodziców? Ile takich imprezowych wieczorów spędziłam skulona w szafie, żeby nikt nie próbował się do mnie dowalać? Rozwijałam się trochę wolniej od innych, ale to nie znaczy...
-Nigdy tak nie mówiłam.
-Ty nawet miesiąc temu to sugerowałaś. Wmawiając mi z uśmiechem, że widzimy się po raz pierwszy w życiu. Albo, że tylko znasz niejaką Caroline...
-Możemy wrócić do tematu, a potem rozwiążecie swoje rodzinne spory?- skoczek nie chciał już dłużej uświadamiać sobie własnej naiwności.
-No więc... Jak mówiłam Cathy szybko przestała wytrzymywać. Ja próbowałam ją wspierać na duchu, objaśniałam, że to krótkotrwała cena szczęścia, że robi to też dla Ciebie, dla waszej przyszłości...
-Słyszysz? Zdradza Cię dla waszej przyszłości, przecież to jest chore!
-Mógłbyś wytłumaczyć Alice, żeby się zamknęła?- blondynka nie usłyszawszy odpowiedzi zaczęła kontynuować- ale ona stwierdziła, że z tego wychodzi. Nie było tak łatwo, trochę ją poszarpali, niestety na oczach naszego czułego stworzenia, bardzo wrażliwego na ludzką krzywdę.
-To, to... Była ta pierwsza noc? Alice?
-Siedziałam na zapleczu SilverStar- szepnęła mała- ona- pokazała palcem na przerażoną piękność- kupiła mi jak zawsze coca-colę. Miałam siedzieć grzecznie i oglądać telewizję, a potem opowiedzieć rodzicom, że jest kochana, opiekuje się mną i dba o wszystkie leki. Tylko, że ... Zobaczyłam przez dziurkę od klucza jak Ci faceci traktują Cat. Bogu dzięki się wyrwała i nie pojawiła już tego wieczoru. Ale... Oni zaczęli rozmawiać, że przydałoby się jej pozbyć, że zaczęła zbytnio zawadzać. A ja ją kochałam jak własną rodzinę. Zawsze mnie zauważała, traktowała jak człowieka. To z tym nożem było nagłym impulsem. Do głowy mi nie przyszło, że robię coś złego. Myślałam, że to jest właśnie tak zwana 'obrona konieczna'... Wzięłam kilka łyków wódki dla odwagi i wyszłam.
-Ale ściągnęłaś nieszczęście na nas wszystkich. Thomas... Gdyby nie ten jej durny wybryk twoja Cathy żyłaby pewnie do dziś...
-Żyłaby?- Allie wyciągnęła pożółkłą kartkę.
-Strasznie przejęła się tym 'aktem obrony' i wypadkiem. Chciała latać nieustannie do małej do szpitala, a ja niezależnie od własnej woli robiłam to wraz z nią.
-A czarny świat?
-Odwalił się od niej- Caro wreszcie podniosła głowę- i dopieprzył się do mnie. Byli wściekli, że wmieszałam w to dziecko. Mniejsza już o próbę zabójstwa bo ten gość się z tego wylizał. Ale bali się, że Alice wie coś więcej, że policja zacznie grzebać w tym co dzieje się w SilverStar.
-Cat to dobiło?
-Już wtedy chciała uciec za granicę, nie mówiąc nic nikomu- dziewczyna wzruszyła ramionami.
-A ty pomagałaś jej zbierać na to kasę. Wiesz? Ona już wtedy złożyła te papiery o zmianę nazwiska, spójrz na datę. I podśpiewywała sobie co zrobi po pozbyciu się przyjaciółki. Czarny rynek nie dał jej sławy, powtórnie chciała więc postawić na Ciebie.
-Pieprz co chcesz mała... Jedno jest pewne. Podjęła decyzję o waszym rozstaniu. A potem nagle tego feralnego dnia...
-Co...?
-Usłyszałam, że znowu się zeszliście, że olewa cały modeling i ratuje waszą miłość. No więc...
-Ja Ci skończę Morgi. Cat musiała ostatecznie pozbyć się tych gnojków. To miał być jej ostatni wieczór, tylko że... Pokazywałeś mi tego jej sms-a, tego dziwnego. No więc to moja droga siostrunia go stworzyła. Chciała żebyś przyjechał do klubu, na dodatek z kolegami, zrozumiał, że twoja ukochana Cię zdradzała i puścił ją kantem.
-Alice... Teraz jesteś niesprawiedliwa! Wtedy...
-Nie tylko on nie wie co się wtedy stało... - kasztanowa zaśmiała się nerwowo - Ty też nie wiesz wszystkiego Car. I ja też nie wiedziałam. Aż do dzisiaj...
Zapadła cisza...
                                                                    osiem lat wcześniej
Gdy zobaczyła Cat tamtego popołudnia, wiedziała, iż coś jest nie w porządku. Bardziej niż kiedykolwiek. Odwiedziła ją sama, bez zimnookiej Caroline.
Przypuszczała, że nawet bez wiedzy owej Caroline...
-Alice- szepnęła- dasz to mojemu chłopakowi, zgoda? Choćby nie wiem co.
Wcisnęła jej do ręki małą kopertę wymalowaną w tulipanowe kwiaty-
I zamknij moją skrzynkę w pokoju, tą którą tak kochasz się bawić.
-Ale ja jestem w szpitalu. Leżę... Czekam na przeszczep- mruknęła.
-Wyjdziesz z tego mała, z pewnością. Już nie długo. To nie twoje porachunki i nie pozwolę abyś za nie cierpiała. Tylko oddaj to Thomasowi. I... Jakiekolwiek pytanie Ci zada, odpowiedź szczerze.
Wyjęła z torebki opakowanie białej czekolady, jakby pokazując je komuś przez okno.
Na widok rozradowanych oczu i wyciągniętych dłoni szesnastolatki pokręciła jednak przecząco głową.
-Nie... Te kostki nie są twoje. Zachowam je dla siebie...
Wyszła bez pożegnania.
     
                                                                     kilka miesięcy później:
Chciała spełnić choć tę najmniejszą część prośby Cathy.
Cathy, której już nigdy miała już nie zobaczyć. Nigdy nie podziękować jej za całą dobroć.
Za serce, które szybkimi ruchami biło w jej piersi.
Uciekła ze szpitala i gdy tylko koledzy brata dziewczyny naiwnie otwarli jej drzwi, pobiegła na piętro. Wymyśliła, że zamknie w skrzynce wszytko. I list Cathy do chłopaka. I to co na prawdę miało tam być. I prośbę siostry o zmianę tożsamości.
Po prostu zagrzebie wspomnienia, zamiast tłumaczyć się z nich obcym ludziom.
Przechodząc przez hall instynktownie zajrzała do salonu, w którym Caroline tak bezczelnie pogrywała sobie jakiś czas wcześniej ze skoczkami.
Siedzieli tam rodzice Catherine, jej brat, dziadkowie  i blond-włosy zapłakany chłopak, którego nigdy wcześniej poza ekranem nie widziała.
-Coś ty jej zrobił?- wszyscy patrzyli na niego z niemym wyrzutem- najbardziej chętna do życia istota na świecie,  a teraz? Zdradziłeś ją?
-Nic, na prawdę nie wiem co się działo. Próbowałem...
Al poczuła, iż cała jej dusza płonie.
-Próbowałeś? A to: "wiesz już, że nic nie trwa wiecznie? Nie miałam powodu. Chciałam Ci tylko zrobić na złość"? Do kogo to niby miało być skierowane?
Nie miał siły odpierać tych zarzutów.
A ona miała w posiadaniu koronny dowód jego niewinności.
Pięć minut później zatrzasnęła go zabierając do niej prawo im obojgu.
Na długie osiem lat.
Bo ciągle nie chciała skrzywdzić  siostry.
                        ~~***~~
"The gods may throw a dice 
Their minds as cold as ice 
And someone way down here 
Loses someone dear "
-Nie umiałam Ci wtedy spojrzeć w oczy. Byłeś taki... Taki ufny, że bałam się, że zamiast mówić o Cat, padnę Ci do stóp i będę prosić, żebyś mnie ratował. Przeczytałam ten list dopiero dzisiaj. Po treningu zmusiłam twoich kolegów do przewiezienia mi skrzynki. Zdziwisz się siostra- dodała- nawet ty nie umiesz przewidzieć wszystkiego. Sznurki wypadły Ci z dłoni.
                
"NIE MAM CZEGO CI TŁUMACZYĆ, MOGĘ TYLKO PRZEPROSIĆ. I SPRÓBOWAĆ CIĘ OSTRZEC...
Posłuchaj Skarbie, ta mała opowie Ci dlaczego byłam taka, dlaczego znikałam, dlaczego Cię omijałam. To długa opowieść, a już nie mam na nią czasu. Jeżeli pragnę, żeby mi się udało, muszę działać szybko i sprawnie. I nie zatrzymać się nawet na myśl o tobie.
Bo nie odbudujemy tego co nas łączyło. Naważyłam zbyt dużego piwa, bojąc się, że jestem niedoskonała. Że prosta, zwyczajna dziewczyna pewnego dnia przestanie Ci wystarczać.
Ale wracając Allie wie co było do wczoraj. Natomiast ja muszę opisać Ci dzisiaj. To co się stało i co dopiero się wydarzy...[***]"
                         ~~***~~
                    
                                                                                      osiem lat wcześniej:
-Ooo, nasza Cath przyszła...                       
Wzięła mocny łyk świeżego powietrza, po czym zatrzasnęła drzwi wypełnionego tytoniowym dymem klubowego poddasza. W około panowała atmosfera pełna strachu i grozy. W kątach leżały do połowy opróżnione, rozbite butelki po piwie, a ściany zasłonięte były przez zdjęcia dziewcząt z kolorowych pisemek.
-Cóż ty taka nieumalowana maleńka?
-Przyszłam się pożegnać, definitywnie- noc spędzona z ukochanym wyraźnie dodała jej odwagi i pewności siebie- odchodzę... Mówiąc cokolwiek oskarżyłabym także samą siebie, więc będę milczeć jak głaz. Wszystko co tu robiłam pójdzie ze mną do grobu.
-Skoro tak słońce to idź sobie - zdziwiła się, iż mogło pójść tak łatwo - ale najpierw będziemy mieć dla Ciebie jeszcze jedną propozycję, zgoda? Tylko poczekaj chwilę za drzwiami, musimy skończyć rozmowę z twoją przyjaciółką...
Caroline siedziała między nimi, w białych szortach, które bardziej służyły jej za ozdobę, niż zasłaniały choć milimetr długaśnych nóg. Przygryzła wypalonego peta, żując go w ustach, z każdą sekundą intensywniej i intensywniej. Zachowanie wychodzącej bardzo jej się nie podobało. Wspólniczka wyraźnie przestawała jej ufać. Z jednej strony wmawiała jej, że wraca do chłopaka, że chcą spróbować po raz kolejny. A z drugiej... Caro przeglądając torebkę brunetki, widziała przecież ten bilet lotniczy do Hiszpanii na przyszły tydzień. Może zamierzała wyjechać i wrócić?
Droga wolna. Z tym, że tego swojego już wolnego nie znajdzie.
Nie ją jedną męczy brudne życie zamiast pławienia się w luksusie...

"[***] Nie wiem czemu uważam, że wersja o naszym powrocie do siebie, była najlepszą ze wszystkich możliwych bajek. Może pasowała do mojej mentalności? A może po prostu wiem, jak bardzo moja najlepsza przyjaciółeczka pragnie Cię poznać, ostrząc na Ciebie zęby?
Tak czy siak... Decyzję o skończeniu ze sobą podjęłam już jakiś czas temu. To była decyzja dojrzała i świadoma, nie błąd pod wpływem alkoholu. I ta podróż na Półwysep Iberyjski właśnie do tego miała służyć. Z dala od wszystkich, którym mogło to sprawić ból. Widzisz? Kupiłam bilet tylko w jedną stronę. Bez miejsca w luku bagażowym. Po cholerę mi jakieś ciuchy?
Z tym, że okoliczności zadecydowały, że będzie inaczej...[***]"

Stanęła za framugą. Wcale nie po to, aby kogokolwiek podsłuchiwać, po prostu nie widziała już dalszego sensu łażenia po tym parszywym miejscu. Ale to co do niej dotarło przeszło najśmielsze oczekiwania.
-Carol... Złamałaś podstawowe zasady... Trzymając na zapleczu jakieś psychopatyczne dziecko żrące czekoladę.
-To jest tylko mała dziewczynka- mruknęła blondynka - moja rodzinka dzięki niej niczego nie podejrzewa- a ona nie kojarzy faktów. Działa jak trzylatek.
-A co cholera, jak ten trzylatek porobił sobie dla zabawy zdjęcia przez dziurkę do klucza. Albo nagle znormalnieje i powie coś w sądzie?
-Allie nie umie mówić - zaczęła swoje standardowe kłamstwo- tylko płacze i krzyczy. Ponadto przecież wam mówię, ona czeka na przeszczep, jest bardzo, bardzo chora. I połamana po tym nieszczęsnym wypadku z drzewem- poprawiła uwodzicielsko koszulkę.
Ale tym razem, jej urok, którym zamierzała podbić świat nie podziałał.
-Tego stworzenia trzeba się w tempie natychmiastowym pozbyć, moja droga.
-Słucham? - liczyła, że od duchoty wnętrza zaczyna mieć omamy.
-Ty się jej pozbędziesz. Przecież wadzi Ci w życiu i karierze? Wiesz co to?- poczuła małą paczuszkę w ręce.
-Czekolada...- wyjąkała głupawo- biała czekolada.
-Jakby Ci to powiedzieć... Z dodatkami - dostrzegła lekko uchyloną metalową folię - mała będzie mieć prawdziwą ucztę... A potem obędzie się szybko i bez bólu. A jako, że jej serce w każdej chwili może stanąć kompletnie nikt się nie domyśli.
-Nie - machnęła ręką - mogę jej sobie nienawidzić. Niszczy mi życie, wpatruje wszędzie te swoje ogromne, cielęce oczy, przynosi wstyd. Nienawidzę jej najbardziej na świecie, ale jej nie zabiję. Nie przyłożę do tego dłoni.
-Czyżbyś była tchórzem ślicznotko? A może jakaś moralność. W kobiecie, która gdy tylko jest wstawiona bredzi o facecie najlepszej znajomej.
-Jestem modelką. A nie dziwką- trzasnęła drzwiami popychając z całej siły wstrząśniętą Cat.

Która zaraz zajęła jej miejsce przy stoliku.

-Ostatnie słowo - szepnęła udając, iż nie słyszała niczego. Jednocześnie ze wstydem musiała sobie przyznać, że jest zawstydzona. Odmowa Caroline wprawiła ją w szok. Była przekonana, że "przyjaciółka" wyściska za taką ofertę wszystkich obecnych.
-Nie udawaj - usłyszała - rozumiesz doskonale. I Ty też wiedziałaś o tej małej.
-Miała być propozycja- wykalkulowała zimno.

"[***]Wiedziałam już co mi zaoferują. I wiedziałam też co odpowiem . Co do marnego dwuliterowego słówka.  Skoro Caro nie chciała zabić Allie to ja mogłam wykorzystać tą sytuację. W najlepszy możliwy sposób[***]"

-Wszystko co mamy dla was dwóch będzie twoje. Wszystkie obiecane kontakty z projektantami wakacje i sesje. A jeśli dalej stawiasz na swoim, będziesz mogła odejść i być szczęśliwa po swojemu czerwone pudełko smakołyku zawirowało uwodzicielsko w powietrzu - będziesz silniejsza niż ta, która uważa siebie za szczyt odwagi? Zajmiesz się "prezentem"?
Przełknęła ślinę.
-Zrobię to. Bez mrugnięcia okiem.

Wychodząc przed SilverStar natknęła się na blondynkę. Blondynkę, która zdenerwowana zerowała kolejną butelkę. I w życiu nie miała pojęcia  o decyzjach, jakie zapadły kilka metrów nad jej głową.
-Zostajesz?- spytała zaskoczona.
-Będę wieczorkiem- skwitowała Cat krótko - przypilnujesz mojego sweterka?- podała jej przepełnione cekinami bolerko, po czym w obstawie wsiadła do auta. Srebrnego, jak prawie wszystkie, które tam stały.
Caroline spoglądała za nią zaskoczona. Liczyła, że towarzystwo zajęte przyjaciółką zostawi sprawę z Alice w spokoju. A jeżeli mała przeżyje potencjalny przeszczep, jeżeli w ogóle go dostanie to wyśle się ją do domu rodziców, do Skandynawii.
-A ja pomyślę sobie - jęknęła przeciągliwie. 
Po czym wyjęła komórkę ze świecącej kieszeni. I napisała pamiętną wiadomość.

"To właśnie zrobię Skarbie. Pojadę z nimi do szpitala, pokaże im paczkę przez szybę, tak jak było w umowie, dam Al list i zniknę. A potem na strychu spróbuję czekolady. Dawno nie jadłam słodyczy...[***]"
Trzy godziny później bawiła się klekoczącą deską w podłodze. Tabliczka z pewnością była pyszna. Jak te wszystkie, które zjadała z Thomasem. Miętowe, karmelowe, wiśniowe, popite kolorowymi drinkami. Jak wszystkie szczęśliwe chwile.
Prysnęła sobie w twarz arbuzową mgiełką do ciała, ostatni raz wdychając w nozdrza błogi zapach. Zachciało jej się płakać. Cholera... Umierając chcemy mieć obok naszych bliskich, chcemy wiedzieć, że wszystkie nasze głupoty są w jakiś sposób odkupione i wybaczone. I, że jest jakiś drugi świat, na którym każda łza jest odkupiona równą porcją szczęścia.
Ona nie miała żadnego z tym komfortów.
Czując palenie w gardle, powolnym krokiem opuściła stryszek zaczynając schodzić na dół. Nie dlatego, aby nieszczęsny klub pustych rozrywek był idealnym miejscem na ostatnie spojrzenie.
Ale chciała aby ktoś wezwał pomoc. Aby ta przyjechała na tyle szybko, aby substancja, która miała  ją zabić, nie zniszczyła wszystkich jej organów. Aby Alice, czy jakieś inne bezbronne stworzonko mogło jeszcze pocieszyć się ziemską wegetacją.
Na ziemi na dole siedziała Caroline obściskująca się z jakimś chłopakiem. Brunetka spojrzała jej w oczy, po czym przyłożyła palce do mokrych ust. I dojrzała na paznokciach stróżkę krwi.
-Cat?- piękność zerwała się z kolan nieznajomego. Jakoś odruchowo poczuła co właśnie zaszło. Z tym, iż była przekonana, że przyjaciółka nie wiedziała czym jest 'podarek'. Że to, iż go spróbowała to nieszczęsny wypadek przy pracy.
Caroline Weiss była okrutna i bezwzględna. Fortuna zaślepiła jej oczy. Ale wśród drobnych gier i niszczenia innych, nie widziała miejsca na śmierć.
-Dzwoń po pogotowie- wrzasnęła w kierunku barmana- dzwoń.
Ale już miała w sobie przeświadczenia, że jedyne co jej zostało to udupienie Allie, ucieczka na jakiś czas, a potem polowanie na Thomasa. 

Są niestety ludzie, w których pustość i pieniądze potrafią uśpić sumienie.

A Cathy położyła głowę na jakże rozkosznej dla rozgrzanego czoła zimnej posadzce.
Przemknęła ostatnią łzę i straciła przytomność.

"Zapomnij mnie, wymarz mnie z pamięci, zostań gwiazdą lepszą od wszystkich, swoich idoli i nigdy nie pozwól Caroline dobrać się do siebie. Zgoda? 
Tylko o jedno śmiem jeszcze Cię poprosić, o pomoc dla tej dziewczynki. Bo ona została sama i sobie pocierpi. Między innymi  za mój debilizm.
Przepraszam za ostatnią noc. Była najcudowniejsza na świecie. Ale jej też już nie wspominaj.
Catherine".
                                                 ~~***~~
Płakał jak jeszcze nigdy. Nad żałością tego życia. Nad tym co Ci ludzie potrafią sobie ubzdurać. Niszcząc wszystko. Mordując każde piękno.
Plus nad tym, że nie dostał okazji na opiekę nad małą Weiss.
Tymczasem ona już ochłonęła.
-Myślałaś, że to był przypadek, co? A ja przez te wszystkie lata myślałam, że to był twój, prywatny plan zabicia mnie. Ale i tak... Jesteś najgorszą istotą jaką kiedykolwiek spotkałam...

Ponownie włożyła klucz w zamek.


     ______________________________________________________________________

Nareszcie dziewczyny, choć samą mnie to przeraża.
Do niedzieli miałam tylko telefon, wczoraj odpoczywałam, więc dopiero dziś dobrałam się do bloggera i poświęciłam temu czemuś. A jutro komentuję wasze cuda.
Buziaki:*