Strony

środa, 29 stycznia 2014

1. To miał być mój największy wróg. Ale wolność okazała się silniejsza.

 jedynka , którą można nazwać prologiem, albo zwyczajnym życiorysem bohaterki...     
                        ~~~***~~~
Czasem po jednym dniu była gotowa stwierdzić, że minął rok.
W inne , miesiące zdawały się jej krótkimi godzinami.
Nie istniały daty kalendarzowe.
Pory nocy i dnia.
Była tylko ciemność.
Głucha, brudna ciemność.
Albo jasne, rażące reflektory, od których widziała coraz mniej.
Zapach zgnilizny przeszywający powietrze.
Krzyki, jęki i wrzaski cieni siedzących na pseudo-łóżkach obok niej.
Nad nią.
Pod nią.
Zaszczucie- tak to się chyba fachowo nazywa.
Antyżycie Alice Weiss.
Dziewczyny, która jako niespełna siedemnastolatka trafiła za kratki...

... A teraz miała już tych lat dwadzieścia cztery.
Nie skończyła szkoły.
Nie zdała matury.
Nie miała szans na wyższe studia, ciągle w tej samej małej klitce.
Czuła się wypruta z serca, duszy i ciała.
Nie dało się tego opusać.
Aby przetrwać nie mogła być dobra.
Musiała wyłączyć mózg.
Przestać myśleć.
Czasem siłą bronić przed degeneratkami, z którymi żyła.
Złodziejkami, dilerkami, morderczyniami.
Ważyła mniej niż pięćdziesiąt kilo.
Rzadko coś jadła czy piła.
Krok po kroku zbliżała się do anoreksji.
Gdy próbowała włożyć chleb do ust, zaraz musiała z obrzydzenia lecieć do łazienki.
Pseudo-łazienki.

Raz tylko opuściła to miejsce.
W dniu, w którym podcięła sobie żyły.
Bezskutecznie i desperacko.
Nożem znalezionym w kuchni.
Nie miała szans, uratowali ją z łatwością...
Zostały tylko trzy wyraziste blizny po drugiej stronie nadgarstka.
I wyniszczająca nienawiść...
Nie potrafiła wybaczyć.
Bo nie chciała.
                    ~~~***~~~
                                osiem lat wcześniej:
-Nie rób tego- krzyk szesnastoletniego jeszcze dziecka przeszył powietrze.
Jej umysł ciągle nie mógł dorosnąć.
Urodziła się przed terminem, poważnie niedotleniona.
Fizycznie nie pozostawiło to po sobie żadnych skutków.
Ale...
Właśnie.
W głębi serca pozostała maleńką dziewczynką, która zamiast mianować się matką ślicznych, jasnowłosych laleczek, 'reanimowała' dla zabawy kawałki szkła.
Dziewczynką, której dyrekcja każdej szkoły, radziła wizytę w poradni psychologicznej.
Dziewczynką, która miała kupę kasy i zero miłości.
Dziewczynką, siedzącą pod stołem i sluchającą rozmowy swojej matki i ojca:
"-Przykro mi. Mogliśmy mieć drugą taką. A zdarzył się pech i urodziła się Allie."
"-Nie chcę jej. Nie chcę mieć upośledzonej córki, oddajmy ją,  wyrzućmy."

Ten krzyk własnej rodzicielki utkwił jej na zawsze.
Ale był niczym w porównaniu z jej prywatnym:
"-Nie rób tego!!!"...

Nieraz wracała do tej chwili...

Była bezwolna.
Wszystko zamknęło się w ułamku sekundy.
Płacząc wybiegła na zewnątrz.
Deszcz walił jej w twarz.
Obok stało srebrne, iskrzące się w nocnej poświacie Audi.
Ktoś zostawił je otwarte.
Nie mając jeszcze oczywiście prawa jazdy wsiadła za kierownicę .
Drżącą ręką wykręciła numer alarmowy:
-Club SilverStar, przy zjeździe z autostrady- wyjąkała- proszę tu przysłać karetkę, stało się coś złego...
Nacisnęła czerwony przycisk na słuchawce.
Opuściła głowę, starając się opanować szok i zawroty głowy niewątpliwie połączone z nieprzyzwoitymi jak na jej wiek promilami, które miała we krwi.
Nawet nie wiedziała kiedy szyba samochodu wylądowała na delikatnej, zalęknionej twarzy.
Czuła, że ma coś ostrego wybitego w klatkę piersiową. Opadając do przodu wcisnęła to jeszcze głębiej...
Niepamięć...
Błoga niepamięć...

-Miałaś ogromne szczęście Allie- osoba, która zawsze kojarzyła się z najgorszym siedziała przy jej łóżku- żyjesz, miałaś operację, przeszczepy, ale żyjesz. Dbam o wszystko i jestem przy tobie.
Skąd była ta nagła dobroć, niespodziewana troska?
Skąd ta nuta ciepła w głosie?
Chwilę później dowiedziała się prawdy.
-Allie słyszysz mnie? Musisz się przyznać, powiedzieć, że to ty wtedy. Tak będzie najlepiej. Nie jesteś pełnoletnia, masz problemy umysłowe, a teraz jeszcze... Przepraszam...
-Co?
-Zostałaś kaleką. Masz tylko mnie. Rodzice wywalą Cię z domu, przecież ich znasz... Jeżeli zrobisz tak jak Ci każę, załatwię Ci najlepszego adwokata i wyjdziemy z tego bez wiekszego szwanku.
-A...?
-W przeciwnym razie panno Weiss... Cóż, nie owijajmy prawdy w bawełnę, skończysz na bruku...

(Zdawało jej się, czy na tej twarzy rozbłysł delikatny uśmiech?)

Nie znała odpowiedzi.
Od dłuższego czasu myślała, że największą jej nienawiścią było to co trzymało ją w tamtej chwili za rękę.
Ale to nie była prawda.
Bała się poczucia wolności.
Bycia zdanym na otwartej przestrzeni na samą siebie.

Oto właśnie obsesja...
Pokiwała w milczeniu ciemną głową.

Z rąk lekarzy trafiła prosto w ręce policji.
Nie mogła nawet pojechać do domu po swoje kryształy z dzieciństwa.
Spędzała długie minuty wisząc na aresztanckim telefonie i bezskutecznie nagrywając się na pocztę głosową:
"-Gdzie Ty jesteś? Gdzie ta pomoc? Ci adwokaci? Spełniłam wszystkie warunki, przyznałam się."
Odpowiedź dostała po paru tygodniach.
W liście...

"Allie!
Powiem Ci jedno mała.
Jesteś głupią frajerką.
Naprawdę myślisz, że chcę Cię wspierać?
To się mylisz.
Wrąbałaś się w to, a ja pragnę Cię tylko udupić.
I nikt Ci nie uwierzy.
A jeśli już? Pamiętaj, że zostaniesz sama. Na ulicy.
Więc się załatwisz na amen.
Teraz parę faktów z dziedziny prawka.
Masz ukończony szesnasty rok życia, dobiorą się do Ciebie jak do dorosłej.
Ile Ci grozi? Może 25 latek?
Tyle w temacie.
Buziaczki od
T.S.C.W"

Nie było zmiłuj. Miesiąc później sąd skazał Weiss na osiem lat więzienia.
Tylko osiem, powołując się na jej wiek i wpływ używek...

Na nic się zdały obsesja i łzy...
                      ~~~***~~~

Ale nie to było najgorsze.
Przez ten cały czas nikt jej nie odwiedził, nikt nie wsparł.
Cały czas nie wymówiła ani słowa.
Cały czas były z nią tylko te oczy.
Obrzydliwe gały tryumfalnie opuszczające salę rozpraw.
I tętniąca w jej wnętrzu potrzeba zemsty.
Za parę miesięcy miała wyjść z więzienia. Znaleść się wśród innych ludzi.
Sama.
Zastraszona i beznadzejna.
Jednak pewna rzecz nie ulegała wątpliwości.
Gdyby znalazł się kochany, dobry człowiek, który poda jej rękę, zrobi jedno.
Odgryzie mu tą rękę...
Nie była zagubiona.
Gardziła litością...
          ______________________________

Wrrrrr...
No, tyle w temacie.
Spokojnie, to nie kryminał, a cały ten rozdział nie ma nic (no, po za jednym, pozornie nieistotnym szczegółem) do fabuły.
Po prostu chciałam pokazać z jaką bohaterką mamy do czynienia.

Dwa dni i ferie<3
Tydzień i Soczi<3

A u mnie ciągle to samo.
Nie wiem czy to normalne, że ja tak wszystko przeżywam?
Rozstania są przecież dla ludzi...

I chyba jednak zacznę pisać to walnięte coś co mi w głowie siedzi.
Ściskam Was<3

                                            
                    

sobota, 25 stycznia 2014

Prolog

                        ~~~***~~~
Gdy byłam mała dziewczynką wszędzie leżały kryształy.
Nikt nie mógł mi wmówić, że ich nie ma.
 Ludzie próbowali, opowiadali mi o śmierci, o biedzie. O tym, abym szanowała swojego misia i lalkę, bo nigdy nie dostanę nowych. Myślałam, że mnie krzywdzą. 
Że chcą pokazać kto tu jest tą najgorszą. 
Na swój dziecinny, bierny sposób ich nienawidziłam.
 Odcięłam się od wszystkiego i schowałam.
Głęboko.
Bardzo głęboko.
Jak moja imienniczka, przysłowiowa Alicja, w Krainie Czarów.
I kurcze... Byłam szczęśliwa, na serio byłam...
W tej magicznej przestrzeni ułudy.

Nie rozumiałam czemu klepią mnie po głowie, że słowami 'biedny skarbie'. 
Teraz po latach już rozumiem.
Może gdybym wtedy się poddała, dała sobie wytłumaczyć, iż narodziłam się pod pechową gwiazdą, to bym przetrwała?
Nie chcę odpowiadać na to pytanie.
Wciskam pięści w żelazną balustradę...
Nie żałuję...
Nadal nie żałuję...
NICZEGO...

W dniu moich siódmych urodzin stłukłam wazon stojący na stole w salonie. Piękne żółte tulipany poleciały mi na głowę, zamieniając się w warstwę pyłku, kurzu i posypanych płatków. Nie płakałam za nimi, przecież takie same można było kupić w kwiaciarni, gdyby komuś chciało się pojechać do miasta. Płakałam nad kawałkami szkła. Były takie biedne, takie małe.
Takie bezwzględnie rozsypane.
Razem tworzyły spójną całość, były poezją.
W tamtej chwili zostały prozą życia.
Tym, przed czym wiałam tak szybko, że pobiłabym chyba rekord świata na każdym dystansie.
Wpadłam wtedy w jakiś stupor.
Zaczęłam przyglądać się szkiełku, które właśnie wbiło mi się w palec.
Kropelki krwi spływały powolutku na dywan.
Stabilnie i miarowo.
Podniosłam rękę do góry i przyłożyłam ją do szyby kuchennej.
Błagałam kryształek, aby zaczął przepuszczać światło słoneczne. Udowodnił mi, że żyje.
Na próżno!
Był cały czerwony i martwy.
Pobiegłam do łazienki. Olewając moją ranę, zaczęłam trzeć go gąbką.
Gdy znowu był przejrzysty, został spryskany perfumami i zawinięty w cienką chusteczkę do nosa.
Wyleciałam przed dom, spadając przy okazji że schodów , po czym spojrzałam przez niego na świat.
Żył!
Uratowałam go, reanimacja zakończyła się sukcesem.
Na zawsze miałam zapamiętać swój szalony, beznadziejny taniec radości, który odbył się w tamtej chwili.
I powrót na górę. Do reszty kawałków szkła.
Sterta "ocalonych"  tamtego wieczoru była ogromna.
A  kolejne lata tylko ją powiększyły.
Cieszyło mnie nawet każde pijackie zamroczenie, w którym uzależnione potwory zwane popularnie ludźmi rozbijały o ziemię butelkę wódki.
Wtedy znowu byłam potrzebna.
Innym , małym kryształkom...

Drugie co pamiętam z dzieciństwa to wizyty w mieście, które odbywały się dwa, trzy razy do roku.
Byłam wtedy prowadzona do małej kawiarni blisko centrum. Wściekałam się zawsze gdy kelnerka podawała mi do ręki menu. Raz nawet rzuciłam jednym o ziemię. Nie chciałam mieć wyboru, był on oczywisty.
"BIAŁA CZEKOLADA Z TRUSKAWKAMI"
Nawet jej nigdy nie dopijałam.
Po prostu wylizywałam łyżeczkę, smarowałam nią usta niczym szminką.
Zachowywałam się okropnie i nieprzyzwoicie.
To była moja drobna obsesja.
Mój ideał.
Każda truskawka, leżąca delikatnie, na właściwym miejscu.
I ta biel.
Symbol uczciwości i niewinności.
Radości i ciepła.
Gdy pewnego lata, przez pomyłkę dostałam czekoladę czarną zaczęłam wyć.
Przypominała mi krew, ból i cierpienie, w którym tonęły bezbronnie moje czerwone owoce.

Jedno można przyznać z całą pewnością...
Ja ratowałam kryształy.
A biała czekolada ratowała mnie.
Była psychologiem, do którego nikt mnie nigdy nie zaprowadził...
Choć powinien...
                        ~~~**~~~
Myśl o czekoladzie...
Czuj ją...
Nie umiem, czas zabił ten smak.
Zabił wszystko.
Odebrał mi serce.
Dosłownie i w przenośni.
Gdyby miało się spełnić jedno moje życzenie?
Chciałabym, żeby okazało się, że leżę w szpitalu.
Że po prostu jestem ciężko chora i dlatego nie mogę być wolna.
To by już było znacznie lepsze...

Wbrew wszelkim pozorom nigdy nie byłam szczególnie dobra czy wyjątkowa.
Mojej decyzji nie zdeterminowała miłość.
Ani oddanie.
Ani strach.
Ani potrzeba przynależności.
Tylko ucieczka przed samą sobą.
I to, że ta szmata o wszystkim doskonale wiedziała...
Chciała się mnie pozbyć, a ja wyciągnęłam do niej rękę.
Z niemą wdzięcznością. Jak do cudotwórcy...
Do zbawcy...



               ________________________________________________________________

A no co?
A no jeszcze nie wracam do pisania.
Kurde, ciężko mi dalej, ale próbuję.
To jest totalne szaleństwo, zaczynam opowiadanie, w które w przeciwieństwie do Paryża nie ma zaplanowane żadnej fabuły.
Pisane na bieżąco... Więc się nie dziwcie jak spalone frytki wyjdą:D
Mam w głowie jeszcze jedną historię, taką farsę z elementami fantasy, którą sobie piszę, ale nie wiem czy to się nadaje do jakiejkolwiek publikacji.
Kocham Was Skarby<3
Jeszcze tydzień i ferie... I Soczi<3