Strony

niedziela, 15 czerwca 2014

8. Bieguny przeciwstawne

Rytmiczne zawroty głowy rozsadzały ją od środka, a całe ciało skręcało się chcąc odmówić posłuszeństwa. Ręce i nogi pragnęły stać się zwierzęcymi łapkami, które w cztery były w stanie lepiej utrzymać ciężar.
Mogłyby wykopać norę.
Zaszyć się w niej.
Uciec przed przestrzenią. Nie musieć spoglądać na drzewa, kwiaty, trawę i chmury widniejące na niebie.

Czuła, że mała torba, której całą zawartość stanowiły dokumenty, szczoteczka do zębów i dwie czy trzy szmaty jest dla niej zbyt ogromnym
balastem. I może lepiej było by gdyby pociągnęła ją w stronę ziemi, rozbijając głowę i kończąc całe to żałosne, krótkie życie?
Bądź co bądź, wierzyła, że niebo istnieje. Istnieje i rekompensuje wszelki ból, złość i niesprawiedliwość zaserwowane przez życie.
Nie miała już siły aby być młoda, aby szaleć z chłopakami. Aby mieć koleżanki, znajomych czy plany na życie.
Bo kto zada się z kryminalistką?

Tak przedstawiały się sprawy z egoistycznego punktu widzenia. Ten altruistyczny wiele się jednak od tego nie różnił.
Jej siostra z okazji jej śmierci wydałaby pewno ogromne przyjęcie. Choć może nie cieszyłaby się aż tak bardzo, jak w dniu, w którym w gmachu podrzędnego, wiedeńskiego sądu ogłoszono wyrok?
Rodzice byli zaś za granicą, ulokowani tam w wygodzie przez swoją umiłowaną córcię, na którą przepisali cały majątek.
Młodszemu dziecku nie zostawiając żadnej furtki ratunku.
Nic, poza samotnością.
Na domiar złego był jeszcze ten chłopak. Ciekawy, uparty i zaciekły.
Allie musiała przyznać, że ją wkurzał. Lecz jednocześnie miał w sobie coś co złamało jej barierę i co sprawiało, iż nie chciała aby ucierpiał. A doskonale zdawała sobie, że Caroline nie śpi i tak łatwo nie daruje mu popsucia jej idealnego planu.

Młoda Weiss wypluła na ziemię krople przeradzającego się w grad deszczu, które wpadły jej do ust, po czym z bólem spojrzała na zamykającą się za nią bramę zakładu karnego.
Już za nim tęskniła.
To był niezależnie od wszystkiego jej jedyny, prawdziwy dom.
Tupnęła nogą, jakby w geście buntu.
I wtedy przypomniała sobie, że blondyn na nią czeka.
Stał dosłownie dwa kroki od niej, machając delikatnie ręką.
Obawiał się podejścia. Podczas kilku krótkich widzeń, nauczył się już jak postępować z Alice. Musiał to robić tak, aby ciągle myślała, że to ona ma nad nim przewagę, że trzyma go w szachu.
Pierwszy ruch zawsze powinien należeć do niej. Mu pozostawało cierpliwie czekać na ostatni.
I dokładnie go zaplanować.
-Hej- wyrzucił z siebie wreszcie- witaj na wolności.
(Może i nie było to jakieś szczególne powitanie, no ale przecież nikt nie kształci skoczków narciarskich w zakresie tego, jak postępować z ludźmi, świeżo wypuszczonymi z celi).
Dziewczyna bezsilnie położyła mu głowę na ramieniu.
Nie wiedział czy śmieje się czy płacze.
Bezwolnie pozwoliła się mu wziąć na ręce i wsadzić do samochodu.
Zresztą oboje przemokli przy tym do suchej nitki.
Posadził ją na przednim siedzeniu, odsunął fotel do tyłu i okrył przyniesionym z bagażnika kocem.
-Śpij- wyszeptał.
Żal mu jej było, strasznie. I gdy trzymał ją w ramionach poczuł lekki wstyd z racji tego, iż jego myśli tak bardzo zajmowała ostatnio jej wyrodna siostra. Bynajmniej wcale nie w negatywny, przesiąknięty potępieniem sposób.
-Nie mogę spać- usłyszał po chwili- nie umiem.
-Jedziemy do centrum Wiednia- odparł- musisz coś zjeść, a do domu mamy z dwie godziny drogi. Zresztą, chyba nie przepadasz za zieleniną?
Za wszelką cenę próbował nie tracić z nią nici kontaktu.
-Thomas?- zwroty personalne nie były zbyt częste w jej wykonaniu- masz czekoladę?
Pospiesznie wręczył jej przygotowany biały smakołyk.
-Bąbelkowa- wyjaśnił- smakuje najlepiej jak się ją przeżuwa. Tak bardzo powoli.
-Nie lubię jeść powoli- odpyskowała zaraz- bo zaraz mi weźmiesz.
-Alice- zaprzeczanie nie miało najmniejszego sensu- wolę miętówki- postanowił w troszkę inny sposób oznajmić małej, że nie czyha na jej zdobycz- choć one też są białe od środka.
-I ładnie pachną- zbliżyła twarz do zielonego papierka, który trzymał w palcach.
Po czym nagłym ruchem, ujęła jego zawartość w usta.
-Tak to jest- skomentowała.
Morgi pokręcił głową.
-Dobra, objaśnię Ci wprost. Wszystkie słodycze w tym aucie są do twojej prywatnej dyspozycji, rozumiemy się?
-Serio?- zaczęła bawić się we włączanie i wyłączanie świateł samochodu.
-Serio, serio. A jakbym się do czegoś próbował dobrać to możesz zjeść mnie.
To najwyraźniej ją uspokoiło.

-Allie, przecież ty cała przemokłaś- skomentował po chwili- nie mogli Ci dać parasola? Tylko ten T-shirt?
-Miałam sweter. Tylko mi go taka baba z celi zabrała.
-Tak zwyczajnie?- ciągle nie rozumiał jeszcze realiów mrocznego świata.
-Miała tatuaże- wytłumaczyła dobitnie dziewczyna- więc wolałam z nią nie zadzierać. Jedziemy do centrum handlowego?
-Ehmmm. Chyba musisz coś sobie kupić cieplejszego, co nie?
Starał się to powiedzieć jak najdelikatniej bojąc się, iż Weiss pomyśli, że jest na jego łasce.
-A mogę iść do fryzjera?- usłyszał tymczasem zamiast protestu.
Ta istota nigdy nie miała chyba zamiaru przestać go zaskakiwać.
-Teraz?
-A czemu nie?
-Miałaś coś zjeść ciepłego?
-Nie chcę. Chcę, żeby mi grzywkę zrobili. I pofarbowali na kasztanowo. Nigdy już nie będę blondynką, mowy nie ma.
-Ok- westchnął- dziś się zgodzę. Ale od jutra zaczynasz o siebie dbać, zgoda?
-Swoim kobietom też tak tatusiujesz?- wyskoczyła na zewnątrz urywając dyskusję- i przestań się tak stroić- dodała patrząc jak maskuje się za pomocą ogromnych okularów i czapki.

  Podczas następnych dwóch godzin magiczne używki zamieniły jej poplątane włosy w ciemniejsze i sprawiające wrażenie gęstszych pasma. A do tego doszła jeszcze skórzana kurtka, kilka bluzek oraz niezbyt adekwatna do słowa "ciepły strój" czerwona sukienka.
Alice każdy kolejny element garderoby z początku traktowała z niechęcią, później z obawą, aż wreszcie wszystkie negatywne emocje przeradzały się w gorący entuzjazm.
Morgi jednak z przerażeniem zauważył jak trudno znaleźć cokolwiek pasującego na nią, poza znajdującymi się w niektórych sklepach działami dziecięcymi.
A im bardziej coś odsłaniało jej ciało, tym bardziej jeszcze budziło w nim lęk.
Wreszcie poszli na obiad, chociaż świeżo upieczona szatynka, chciała słyszeć tylko i wyłącznie o deserze.
I mogli porozmawiać.
Zadać pytania, które cisnęły się im obojgu na usta. Bo właściwie każdemu ciągnęłyby się w takiej sytuacji.
-Ciężko było wyciągnąć mnie zza kratek?- zagadała.
-Nie... Nie bardzo. Adwokaci mogli łatwo ośmieszyć wymiar sprawiedliwości, gdyby ten nie chciał się zgodzić. Plus stwierdzili, że ty pewnie nic nie zrobiłaś...
-A guzik- warknęła- bo w teorii zrobiłam to wszystko, moja siostrzyczka nawet miała nagranie. Tylko wcale nie jestem psychopatką. Ja po prostu...
-Tak...?
-Cathy i Caro... One parły na karierę. Miały tysiące pomysłów i nic nie potrafiło ich powstrzymać.
-Moja Cathy, padła na pieprzoną karierę? Dziecko, ty wiesz o czym mówisz.
-Ona taka nie była. To wpływ tej ,tej kretynki. Thomas, ja myślałam wtedy, że one są biedne, że Ci wszyscy ludzie chcą je skrzywdzić, ten świat sławy... I że jak ja pomogę, to stanę się taka jak one, śliczna i inteligentna. I... Że będą mnie szanować.
-Szszszsz, staram się coś z tego zrozumieć. Więc po kolei. Cathy była wtedy w tym klubie?- starał się udawać, że zachowuje spokój.
-Nie, akurat nie. Więc moja siostra wzięła zamiast niej mnie, aby użalać się, że ma psychiczne dziecko w domu.
-Boże...
-Ona taka jest- krzyknęła Alice-  nic jej nie zatrzyma. Potrafiła uwodzić mężczyzn dziesiątkami, grać na ich uczuciach, doprowadzać do bijatyk i awantur. Z silnych przystojniaczków robiła miękkie, zaryczane baby. I... Szczerze mówiąc niewiele się zmieniło. Musisz mi uwierzyć.
-Cholera, czy ja Ci choć raz zasugerowałem, że kłamiesz?
-Po prostu... 
-Wal.
-Miałeś romans z moją siostrą? Jak Cathy jeszcze żyła?
-Tobie odbiło?- w tym momencie wszelkie granice zostały złamane.
-Przepraszam... Ja tak sobie zwyczajnie myślałam.
-To nie twoja wina- przygarnął ją do siebie - każdego innego, ale nie twoja.

Gdy znaleźli się w Tyrolu, dziewczyna miała już zamknięte oczy i nie odzywała się ani słowem. Nie mógł jej już więc pokazać zachodu słońca, ani zachęcić do lekkiego spacerku.
Zresztą nie było to takie złe. W jej stanie ten dzień dostarczył wystarczająco dużo wrażeń.
Ponownie wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju gościnnego. Gdy spała z jej twarzy znikał cały grymas. Wzbudzała mniej strachu i litości. A znacznie więcej takiej ludzkiej więzi, którą - gdyby relacje na tym świecie były choć minimalnie prawidłowe, każdy człowiek żywiłby do każdego człowieka.
Oparł jej głowę na poduszce, opatulił kołdrą i położył obok świeżo kupioną piżamę. Jak będzie trzeba znajdzie łazienkę...
Ciągle nie mógł zapomnieć jej absurdalnego pytania o piękność, której nie widział nigdy w życiu. Bo przecież Alice, zawsze była troszeczkę inna. A co jeżeli swoimi wziętymi znikąd podejrzeniami podzieliła się z Catherine?
I jeszcze zrobiła to z tak zaciekłym przekonaniem, co w chwili, w której oskarżała go o to w restauracji.

Wcale nie zasnęła.
Gdy szedł z nią po schodach myślała tylko o ciepłej, świeżej pościeli, w której miała się wyłożyć.
O tym, że jak odpocznie zrobi sobie długą kąpiel.
O tym, że nikt nie obudzi jej o czwartej rano rzucając jej kamieniem w głowę.
Albo garnkiem.
Albo książką.
Nie było różnicy.
Ale potem gdy zasłony opadły, a jego kroki w hallu ustały, znów opanował ją strach.
Od jakiegoś czasu udawała - problemy psychiczne. Znacznie głębsze niż te, które dręczyły ją w istocie. Uznała, że udawanie głupiej może pomóc jej w osiągnięciu wyznaczonego celu.
W zemście na siostrze.
Niekrwawej, niezbrodniczej a inteligentnej. Takiej, która zaboli najbardziej - jednocześnie uczciwej.
Czuła, że jej ulżyło. Nie musiała wcale krzywdzić tego chłopaka, czego tak bardzo, szczególnie po ostatnich godzinach nie chciała robić.
Wręcz przeciwnie - dobro ich obojga szło ze sobą w parze.

A potem każde pójdzie dalej swoją drogą...
                                                     ~~~~*************~~~~

Korzystając z braku porannego treningu, spał bardzo długo, praktycznie zapominając, iż ma Alice pod własnym dachem.
Przypomniawszy sobie o niej, chciał natychmiast zobaczyć jak sobie radzi.
Wesprzeć w powrocie do życia.
Jednak to co zobaczył, przekroczyło cały zasób jego wyobraźni.
Szukał znaków życia w domu po omacku i na próżno.
W pokoju dziewczyny zastał starannie pościelone łóżko i ubrania złożone na kupce.
Jednak jej samej na piętrze nie było.
Zejście na dół, było dla niego okropne. Przypomniało mu o dniu ,w którym tak długo szukał Cathy w maleńkim mieszkaniu.
Przed ich ostatnią nocą...
W końcu coś skusiło go aby zajrzeć do kuchni.
Oniemiał.
Alice i Maja siedziały na krzesłach, kroiły pomidory na sałatkę i rozmawiały ze sobą, jakby znały się od zawsze.
Ustawił się sztywno, próbując przewidzieć co będzie dalej.
-Słuchaj Al - usłyszał - chyba obie mamy nie po drodze z twoją siostrą, więc co powiesz na...
-Kochasz go?- przerwała Weiss.
Jednak ubrała tę czerwoną sukienkę. 
Mimo deszczu.
-Na swój sposób, tak - odparła modelka - na swój prywatny. Odróżniam pracę od miłości, interes to interes. Ale jeżeli na kimś mi serio zależy to tylko na nim, choć się do tego nie przyznam. To by było nieprofesjonalne. A ty co, zazdrosna?
-Nie jestem głupia- syknęła mała podnosząc się z miejsca.
Morgi odskoczył od ściany, za którą stał, po czym schował się w łazience.
Na szczęście- jak myślał- żadna go nie dojrzała.
Szkoda tylko, że nie usłyszał słów, które padły chwilę później...
                ____________________________________________________________________

Chyba zaczynam choć trochę lubić to opowiadanie, choć nigdy wcześniej mi z nim po drodze nie było.
I nie wiem czy jeszcze coś napiszę przed wyjazdem, więc jakby co to przepraszam, że znowu nie będzie komentarzy od piątku.
Chyba, że będą hotele z Wi-Fi, ale to wątpliwe.
                                      Buziaki :*  


sobota, 7 czerwca 2014

7. Caroline

Wyglądało, że mgła postanowiła zakryć Alpy na dobre.
Zasłonić świt, który właśnie wstawał.
Nie pozwolić cieniom stojącym w oknach określić gdzie jest wschód, a gdzie zachód.
Gdzie kamienie będą lecieć z nieba, a gdzie powietrze zgęstnieje z nadmiaru śmiechu.
Gdzie przyszła pora na dzień śmierci, a gdzie na dobę zbawienia.
I w sumie nie miało to jakiegoś większego znaczenia.
Nie zależnie co się miało wydarzyć trzeba to przecież było przetrwać, nieprawdaż?
Lubił takie poranki.
Lubił wybiegać z domu, wyposażony jedynie w dres i stare dżinsy w pośpiechu zamienione ze spodniami od piżamy.
Lubił gdy nikt nie wytykał mu kim jest.
Tym razem jednak nie było prosto.
W głowie miał tylko Alice, jej smutne, zaopuszczone ciało.
Więzienny brud i spaleniznę.
Czytał kiedyś, że nawet rok za szczelnymi murami równa się dożywociu, że zmienia życie na zawsze.
Mu wystarczyła ta cholerna chwilka.
Włożył do uszu słuchawki i wykręcił numer komórki, którą ostatnio kupił Weiss.
Nie odbierze.
Będzie udawać nienaruszalną i pełną nienawiści.
Ale w końcu oddzwoni.

Tak jak przypuszczał świat był okrutny i nieczuły. Gdy wielka gwiazda skoków narciarskich, adwokaci, a co za tym idzie i media wtrąciły się do sprawy, uwolnienie przedterminowo zza kratek młodziutkiej dziewczyny z problemami psychicznymi przestało stanowić jakikolwiek problem. Wszystkie służby stały się nagle miłe i bardzo skore do pomocy. 
Widzieli się przez ten czas parę razy. I właściwie nie zdążyli jeszcze porozmawiać o Cathy. Gdy tylko mała kończyła przyniesioną jej tabliczkę czekolady, chciała uciekać. 
Nie chodziło wcale o to, że bała się ludzi. Bo ona się nie bała, umiała walczyć, umiała postawić na swoim. 
Bała się jego, gdy starał się ustalić z nią relację równego z równym. Chciała się trzymać tylko układu. Ktoś nauczył jej mózg nie wierzyć w bezinteresowność.
Morgi stwierdził, iż najlepsze będzie uznanie jej publiczne za odnalezioną kuzynkę. Zawsze był cholernie rodzinnym człowiekiem, więc to co dla niej robił wydawało się oczywiste.
Obca więźniarka w domu, mogłaby natomiast wydać się przyczyną piekła.
No i została jeszcze Maja. Najgorsza możliwa "pomoc" w takiej sytuacji. Te dwie pod jednym dachem mogły się tylko pozabijać. Cięty języczek kontra pięści. Hmmm, jedyne w czym były podobne to waga. Z tym, że jego narzeczona żywiła się sałatą i ogórkami z wyboru. A u Alice wszystko poza białą słodyczą wywoływało odruch wymiotny.
Wzrok tej dziewczyny błagał o pomoc. Trzeba będzie ją zaciągnąć do psychoterapeuty, pozbyć się tego czegoś co być może świadczyć o jawnej anoreksji. Załatwić fryzjera, który naprawi jej włosy i kupić ubranie. Normalne i nie czarne.
Nigdy jeszcze nie zapytał jej o coś kluczowego. Dlaczego się przyznała do pchnięcia nożem jakiegoś gościa, którego nigdy nie widziała na oczy? Dlaczego skoro nie pamiętała nic to to właśnie pamiętała? Wpadła w dziecinną wersję psychozy czy kogoś kryła? I wreszcie czy Catherine tam wtedy była? Czy ten wieczór w podmiejskim klubie i ten drugi, podczas którego patrzył w zamknięte oczy swojej wariatki miały jakiś związek?
Nie ukrywał najchętniej rozwiązałby swoje tajemnice, po czym wywalił Weiss na bruk. Jednak przy jego charakterze było to niemożliwe. Przygarnięcie bądź co bądź kryminalistki było krokiem nieodwołalnym. Zamkniętymi drzwiami.
Zostałeś właśnie ojcem Thomas, gratulacje.
Choć gdyby trzymać się faktów jesteś tylko pięć lat starszy od swojego dziecka.
EWENEMENT.

Patrzył na budzące się do życia góry i nagle poczuł jakby kieszeń dżinsów zaczęła go palić. Wróciła scena z celi. Złowroga twarz Allie, jej zaciśnięte usta gdy wsadza mu w dłoń zdjęcie.
Zdjęcie, którego imię było kluczem do odpowiedzi.
-Caroline...-wyszeptał.
Kucnął opierając się o płot jakiegoś pastwiska i wyciągnął zmiętą fotografię.
-Dalej jesteś taka piękna?
W sumie miał przed sobą wizerunek sprzed ośmiu lat. Blondynka była na nim nastolatką. Ale jednocześnie już stanowiła materiał na okładkę gazety.
Kurde, może dlatego Cathy ich ze sobą nie poznała? Bała się. I co najgorsze mogła mieć czego.
Ale przecież jednocześnie ta piękność potraktowała własną, rodzoną siostrę jak zwykłą szmatę i psa.
Młodszą, chorą i ufną - barbarzyństwo.
Godne najwyższego stopnia potępienia.
-Caroline...
Teraz to już kobieta, jak to ją nazwała Alice - "zabójcza". 
Nie mógł oderwać wzroku od kawałka papieru. Nigdy w życiu nie czuł czegoś takiego. Nigdy nie gapił się na wizerunek obcej kobiety z taką chorą fascynacją w oczach. Z czystym pociągiem, z którego nie wynika żadna tak zwana dobra więź. 
Zawsze był zwolennikiem bliższego poznania, szukania dookoła siebie, a nie w odległych światach.
Jednak ta panienka łączyła wszystko co go spotkało. Miała magię wziętą z Catherine, miała kpiący uśmieszek i jaśniutkie włosy Mai. Miała rysy każdej jego pomniejszej miłostki, której zdarzyło się przyplątać pomiędzy tymi dwoma głównymi.
Faceci musieli się o nią tłuc.
I może mała chciała ją po prostu zawsze bronić?
Może.
Raz jeszcze wyjął z kieszeni telefon i zabrał się do pisania sms-a:
"Alice, będziesz chciała się spotkać z siostrą?".

Zawsze mógł się usprawiedliwić, iż kierują nim wnioski altruistyczne.
Bo przecież kierowały.

Zdjęcie Caroline miał mocno ściśnięte w ręce, jeszcze gdy zbliżał się do bramy, swojej nowej świeżo zakupionej willi.
Kolejnego jasnego dowodu niekonsekwencji partnerki.
To Majkę irytowała odległość jaką musiała przejść z głównej łazienki do sauny.
Z kuchni do sypialni.
Z garderoby, do miejsca, w którym leżały przyrządy do makijażu.
A jednocześnie to Majka odrzuciła z dziesięć oglądanych domów, pod tym samym pretekstem: "za małe".
Boże, czemu ona musiała zawsze być taka sztuczna?
(I czy kiedyś też taka była? A może miała w sobie brutalne piękno "C"?
Cathy z pewnością nie miała z przyjaciółki nic.
W sumie paradoksalnie wszystkie trzy były rówieśniczkami.
-Kochanie? Kto to jest?- niespodziewane pojawienie się narzeczonej wprowadziło go w szok.
Zmiął fotografie z taką prędkością jakby został już co najmniej przyłapany na zdradzie.
-Maja, miało Cię dziś nie być?
-Ale jestem- zamrugała oczami - i zjemy dziś razem śniadanie, nieprawdaż? Rób co chcesz, ale jeżeli ta anorektyczka, którą chcesz miłosiernie sprowadzić do domu ma jakiś związek z nią - położyła obcas na zwitek- to liczyłam, że jesteś mądrzejszy.
Thomas popatrzył na nią z miną głupca.
Czuł się jak głupiec. Bo mimo, że nigdy nie skorzystał z praw, które otrzymał w tym stanie rzeczy, modelka na każdym kroku przypominała mu, iż to w co się uwikłali jest wolnym związkiem.
Aha. A będzie wolnym małżeństwem?
I tylko jedną scenę zazdrości w jej wykonaniu mógł sobie przypomnieć:
"Idź na dziwki, proszę bardzo, ale nie myśl już o tej samobójczyni."
Z biegiem czasu nawet Cathy przestała jej wadzić. Zrozumiała, że jego pamięć nie równa się niegasnącej miłości.
Więc co działo się teraz? Przecież to zdjęcie było zrobione na tle Wiednia, nie miało żadnych podtekstów erotycznych...
-Ona tu była- szeptała ciągle dziewczyna- i zostawiła Ci telefon. I nie życzy sobie żebyś jak to ujęła "wpierdalał się w jej życie rodzinne". Idziemy na górę...
Czując jak blondynka coraz mocniej ściska mu dłoń, rozważał różne opcje.
Zastanawiał się czy one się czasem nie znają. Albo czy siostra Alice nie jest jakaś tajemną damą z kryminału, która przyłożyła jego narzeczonej pistolet do głowy.
Ale przecież Maja nie daje sobie w kaszę dmuchać. Skończyłoby się na policji.
Wreszcie zrozumiał, że wyjaśnienie jest tylko jedno.
Caroline Weiss musi być nadal piękna.
Jeszcze bardziej pociągająca niż wówczas...
             ______________________________________________________________________

A no mam już więcej czasu. Jeszcze ostatnie sprawdziany zostały, ale zaliczyłam moją genetykę i to tak pięknie, że muszę to jakoś uczcić bo sama nie wierzę:p
Życie jest piękne tak ogółem mówiąc.
Aha i pamiętacie to coś co miało być kontynuacją Paryża?
Otóż myślę, że trudno to nazwać kontynuacją, ale nie będę wam może tłumaczyć.
Szczegóły są tutaj: Po Paryżu...
Pierwszy raz postanowiłam też ogarnąć bloggera od strony graficznej ;D
Buziaki:*