czwartek, 31 lipca 2014

10. Tylko jedna z nas.

-Jestem Alice- wypowiadała to zdanie jak życiowe motto, powoli, wyraziście, bez najmniejszego zająknięcia. Jakby wreszcie dotarła do własnego imienia zagrzebanego pod gruzami. Jakby sprawiało jej ono największą radość i chlubę. Jakby zdała sobie sprawę, że było jej, tylko jej. Od nikogo go nie dostała i nikt poza nią samą nie miał nad nim władzy.
Rozglądała się po skoczkach, jak po dobrze znanych przyjaciołach, którym ufała. Wykręcając głowę na prawo i na lewo. Próbując zastawić sidła na obiekty swojego polowania.
I nieustannie mrugając oczami w tył, w stronę samochodu. Pragnąc jego nieświadomej akceptacji, dla wszystkich swoich kroków.
Tych, które już jej ciążyły i tych, które dopiero miały to zrobić...


Nie mógł wyrazić ani aprobaty, ani gniewu. Chciał tylko zapytać, czemu odgrywa tą nieszczęsną scenę teatralną? Czemuż to jego koledzy, przyjęli rolę marnych stażystów, a on sam został jedynym widzem sztuki, za którą nie zapłacił? I wreszcie dlaczego mała Weiss nagle wydała się mu piękną kobietą?
Poczuł się kaleką. Albo może nie poczuł, bo żył jak inwalida od wielu, długich lat. Po prostu przyznał się przed sobą do swojego kalectwa. Do obrzydliwej niedoskonałości, rozkazującej mu stąpać po najmniejszej linii oporu.
Oparł dłonie na kierownicy, nie mając siły wyjść z samochodu. Zamiast tego biernie przyglądał się dziewczynie, która bezceremonialnie próbując otworzyć lodówkę wypełnioną puszkami Red Bulla skupiła na sobie uwagę całego zespołu.
Na czym się skupiali?
Na jej słowie czy wyglądzie? Na smutku oczu, czy na świetlikach nadziei nagle zalewających delikatne, przedwcześnie pomarszczone czoło?
Nagle wydała mu się perfekcyjna. Nowe włosy, lekkie i kasztanowe, powiewające na wietrze jak najnaturalniejsze na świecie.
Rysy determinacji, dopraszające się aby przejechać dokładnie palcem po każdej z nich. Zapamiętać najmniejsze zmarszczenie skóry, oznaczające sekret.
Dalej sukienka... Przez ostatnie dni pracowała nad zwężeniem jej. Teraz doskonale opinała szczupłe, dziecinne ciało, nadając mu znamię wyjątkowości i piękna.
Czerwień... Czerwień będąca kolorem krwi, ale i tulipanów- niewinnych kwiatów, stanowiących o pięknie pól elizejskich.
Aż człowiek pragnął stać się ogrodnikiem, pełniącym całodobową służbę przy takim tulipanie. Pilnującym, aby nie spadła na niego ani kropla deszczu za dużo. Albo aby nie zabrakło tej jednej, która zadecyduje o jego uschnięciu...
Paznokcie... Niezbyt jego zdaniem pasujące do eleganckiego stroju czarne i białe, na przemian. Ale za to doskonale pasujące do Allie. Podchodząc do niej, zawsze robił to jakby od tyłu, pragnąc ją zaskoczyć. I chciał ująć któryś z palców, aby pociągnąć za nim całą dłoń. Z tym, iż układ kolorystyczny ciągle się zmieniał. Nie wiedział kiedy szarpnie za biały, rozpoczynając cudowny dzień w towarzystwie przyjaciółki, a kiedy nabije się na czarny, wciągający go w kolejne gierki i kłamstewka.
Nogi... Jak coś tak chudego, tak kojarzącego się z plagą anoreksji, mogło nagle zacząć pobudzać zmysły? Nigdy nie zauważył jakie one są długie...
Alice Weiss? Gdyby życie nie dało Ci w dupę, byłabyś ładniejsza od swojej, niesamowitej, diabelskiej, starszej siostry. I nie widzę powodu, dla którego miałbym Ci tego nie powiedzieć...
Nałożył zabezpieczające go przed spojrzeniem dziewczyny srebrne okulary. Byle nie spojrzeć na jej usta.
Albo spojrzeć...
I myśleć o tajemnicy, której nigdy się nie odkryje.
I wcale nie pragnie się jej odkrycia.
-Nie otworzy się, no nie otworzy- wbiła czarny paznokieć w biały, jakby grając nimi w szachy i planując obwieścić "mat".
-Tam stoi jeden, skoro aż tak Ci zależy- szepnął zafascynowany Kraft- z tym, że ciepły...
-I chyba nadpity przez Schlierenzauera- uzupełnił Kofler- ale... Skoro jesteś kuzynką Thomasa, równie dobrze możesz stać się fanką Gregora.
Pokiwała z uznaniem głową. Spodobała jej się ta ironia. Właśnie tego pragnęła. Wychwycić słabsze punkty wśród starszej części skocznej braci, po czym zmusić je do prób odgadnięcia jej prawdziwej tożsamości. Ufała, że skutecznych.
Nie bardzo marzyło jej się opowiadanie swojej smutnej historii, ludziom, których wcześniej widziała z bliska raz, (lub licząc ów koszmarny dzień i dwa) w życiu. Poza tym ten kto pyta zawsze ma przewagę nad tym kto jest 'przesłuchiwany'. A wspomnienie o bajce z pokrewieństwem, którą Morgi zgrabnie zaprezentował mediom, było idealnym punktem zaczepnym.
-Nie przeszkadza mi picie po Schlierenzauerze- odparła kokieteryjnie, na co Kraft wyraźnie się skrzywił- i słońce także... Ale potrzebuje wersji "light"- dodała z powagą, jakby ogłaszała właśnie nowinę, od której zależą dalsze losy świata. Czy... Mógłbyś iść po klucz?- młody brunet odrazu ochoczo zerwał się z miejsca.
Wszystko przebiegało według jej planu.
-Chciałam, żeby sobie poszedł- zaczęła- ponieważ... Ponieważ jeszcze go wtedy nie było.
Skoczkowie skwitowali to śmiechem.
-Hm... Chyba nie jesteś wiele starsza od niego? Osiemnaście?
-Dwadzieścia cztery- przymrużyła oczy-  i nie jestem z rodziny Thomasa... Jestem natomiast Alice Weiss i widzieliśmy się osiem lat temu. Coś wam to mówi?
-Raczej nie- odparł Fettner- Andreas?
-Co tak szepczesz człowieku?
-Zaraz cholera ogłosi, że ma dziecko, z którymś z nas. Mówię Ci, to jest dokładnie ten ton głosu...
-Wiesz... Skoro chce pić z puszki po Gregorze, to faktycznie wszystkiego możemy się spodziewać.
-Ja się nie mam czego bać- wtrącił swoje dwa grosze Loitzl, usilnie licząc coś na palcach- osiem lat temu byłem już żonaty.
-Czy Cathy też wam nic nie mówi?- dziewczyna zaczynała rozumieć, że tylko przechodząc do konkretów, zakończy te idiotyczne wygłupy.
I miała rację.
W jednej sekundzie zapadła głucha cisza- potrzebuje jej brata.
-Jej brat już nie skacze, od kilku dobrych lat, nie każdy wytrzyma w tym światku.
-Widziałam go na plakacie?
-Byli skoczkowie czasem z nami trenują. Jako amatorzy...
-Ale jej dom dalej stoi? A raczej jej rodziny.
-A co? Ktoś miał go zburzyć? Powiesz nam wreszcie o co chodzi?
-Wysilcie się na chwilę... Śliczny słoneczny dzień, wieczór po treningu, piwo, whisky i sernik z brzoskwiniami. Dalej... Mała dziewczynka, o spojrzeniu wariatki, podobno niemowa z wadami rozwoju i... I zabójcza lalka na czerwonych szpilkach- w celu odświeżenia ich pamięci podniosła lekko stopę do góry - która sprawia, iż zapomina się, że człowiekowi do myślenia służy mózg?- popatrzyła po ich twarzach.
Wątpiła, aby ktoś, kiedykolwiek zapomniał jej siostry...
                                                                                                  

                                                                                                 osiem lat wcześniej:
-Zaraz mi się rozmyją- mruknęła patrząc w lusterko samochodu- rozmyją mi się, a nie mam przy sobie płynu do demakijażu...
-Ładniejsza jesteś bez tych cieni- odparła cicho Allie, zachwycona, iż siostra w ogóle raczyła wysłuchać jej poglądu, nie odwracając demonstracyjnie twarzy- nie potrzebnie się malujesz.
-Mała... Milcz kiedy nie pytam Cię o zdanie. Jestem modelką, a nie upośledzoną nastolatką.
-Jeszcze nie jesteś Caro- szepnęła czując jak ręka siostry osadza się z dość mocnym tempem na jej policzku- gdzie my w ogóle jedziemy?
Zachowanie blondynki, nie zmusiło jej do choćby najmniejszej reakcji obronnej. Gdzieś w głębi duszy ciągle ufała swojej siostrze, nie wierzyła, że ta w jakikolwiek sposób pragnie ją skrzywdzić. Bo przecież czasem, dawno, dawno temu, pobawiła się z nią lalką, przyniosła czekoladę, albo pooglądała szkiełka. Bo w przepływach dobrego humoru zaplatała jej warkocze, pozwalała przemierzać nowe buty, a czasem nawet zabierała na zakupy... A, że teraz dała jej w twarz? Nic dziwnego, przecież naruszyła swoim ciętym językiem jej świętość, jej marzenia i wielką życiową szansę. Tą największą ze wszystkich.
-Przepraszam- wyszeptała niemrawo- to musiało być...
-Nie mała, nie powinnam Cię bić. A teraz jedziemy do Cathy.
-Ale przecież... Przecież Cathy jest na jakiejś kolacji? Przed chwilą Ci o tym mówiła, zaraz przed słowami, że ten chłopak jednak ją kocha, czy coś...
-Alice... Nie mam sklerozy. I przypominam Ci, że cokolwiek będzie się działo masz się nie odzywać, zgoda?
-Gdy zabierasz mnie między ludzi, udaję niemowę- wyrecytowała z  pamięci.
Caroline tymczasem zgasiła silnik, biorąc, dla dodania sobie odwagi łyk mocnej wódki, z butelki stojącej przed nią.
Po chwili zadzwoniła do drzwi. Otworzył je chłopak na oko dwudziestoletni. Podczas gdy starsza Weiss hipnotyzowała go wzrokiem, Alice stwierdziła, iż musi być bratem przyjaciółki jej siostry. Byli podobni jak dwie krople wody. Te same ufne oczy, ten sam szczery, wariacki uśmiech.
Szczęściarze... Jej i blondynki nikt nie śmiałby uznać za rodzeństwo.
-Przyszłam do Cathy- Caro wyraźnie kontynuowała koncert kłamstw- zastałam ją?
- Nie, nie... Poszła do restauracji- brunet szybkim ruchem przeczesał rozwiane włosy- przepraszam, że tu tak głośno- wskazał palcem przejście do salonu, małe posiedzenie AustriaTeam...
-Całego?- przerwała mu dziewczyna.
-No całego, w pierwszym składzie- odparł z dumą- nie wiedziałaś, że siostry nie będzie?
-Ehh... Miałyśmy opróżnić kilka butelek- zaśmiała się pokazując skrzynkę wina- ale ona ostatnio o wszystkim zapomina. Zresztą odkąd mieszka z chłopakiem chyba nie bywa tu często?
-Możesz napić się z nami- zaoferował szybko, rezygnując z udzielenia odpowiedzi- nie mamy lotnych umysłów jak Cathy, ale zawsze stanowimy jakieś towarzystwo...
-Nawet bardzo dobre- podsumowała wdzięcznie, przekraczając próg.
Po chwili witała się już ze złotą drużyną swojego kraju. Z każdym podaniem ręki, z zadowoleniem stwierdzając, iż ciaży na niej kolejna para oczu.
-Aha... A to jest Alice- przypomniała sobie wreszcie o siostrze- niestety nie umie mówić, od urodzenia. Kochanie- młodsza Weiss wiedziała, iż te słowa są zwrócone do niej- idź sobie do Catherine, popatrzysz na zachód słońca... Ona bardzo lubi ładne widoki- objaśniła zgromadzonym- a pokój Cat doskonale poznaje.
Nastolatka udała, iż z uśmiechem na twarzy opuszcza skoczków. W rzeczywistości wyszła tylko za drzwi, i skuliła w zakamarku szafy. Chciała posłuchać jak dalej rozwinie się ten cyrk.
-Może dam jej soku pomarańczowego?- usłyszała zatroskany głos.
-Skoro już musisz to przynieś wody. Ona nic więcej nie wypije, tak w obcym domu... Kurczę, sorry że wam ją zwaliłam na głowę, ale rodzice wyjechali, a mi aż serce pęka, jak widzę ją w domu taką małą, przerażoną i samotną, zwiniętą w kłębek.
Allie wbiła palce w tylną ścianę garderoby i aż syknęła. Czy zawsze tylko do tego miała służyć? Czy zawsze będzie chodzić tylko o wywołanie w rozmówcach siostry litości?
Cóż... W takim razie Caroline równie dobrze mogłaby przygarnąć małego psa i wozić go ze sobą na poduszce.
-Musisz być bardzo dzielna, że umiesz się z nią dogadać- zaczął Manuel- mało kto ma tyle empatii czy współczucia.
-Kariera karierą... Ale rodzina jest najważniejsza chłopcy. Nikt nigdy nie zmusiłby mnie do porzucenia mojej małej siostrzyczki. Pójdę z nią w najgorsze bagno...
Ile razy Allie miała z szyderstwem w głosie odtwarzać to zdanie za murami więziennej celi?
Caroline chyba nigdy się nad tym nie zastanowiła.
-Zróbcie mi miejsce- zachichotała podnosząc kieliszek i wpychając się między Fettnera a Kofiego- choć chyba wygodnie na tej kanapie, może leżeć tylko jedna osoba- rozłożyła się na ich kolanach, opierając szpilki o poduszkę. Nietrudno było dojrzeć skrępowanie na ich twarzach. Nie byli jeszcze aż tak wstawieni, aby obca panienka, która niemal się przed nimi rozbiera nie stanowiła problemu. I blondynka natychmiast to wychwyciła, chojnie rozlewając kolejne porcje alkoholu.
Niesamowite jak ona potrafiła być usłużna mając w tym własny, zakichany interes.
Niczego jednak nie dało się ukryć przed rodziną siostrą. Szesnastolatka widziała, iż Caro po nalaniu wina samej sobie, większą część objętości naczynia oddaje stojącej obok palmie.
Tej nocy chciała pozostać względnie trzeźwa.
-Dobra...- odezwała się powtórnie dopiero gdy skoczkowie opowiadali już bezsensowne kawały, na zmianę ze śpiewaniem głupawych piosenek- właściwie tylko ja się tu przedstawiłam. Który z was jest Thomasem?
-Żaden- uzyskała w odpowiedzi- przecież on jest teraz z Cathy.
-No wiecie... Podobno mieliście być tu w komplecie.
-Oprócz Morgiego, który jest zajęty- objaśnił Kofler- wśród nas natomiast jest wielu wolnych...
-Opowiecie mi coś o nim?- spytała prosząco- tak bardzo bym chciała...
-O Thomasie?- zdziwił się brat Cathy- ale po cóż Ci wiedzieć...
-Martwię się o nią, to moja przyjaciółka- Caroline kłamała jak z nut, jednocześnie dolewając trunku chłopakowi, który jak zdążyła zauważyć był bardziej odporny od reszty stawki- zmieniła się bardzo. Nie wiem o nim nic, a przecież to musi mieć jakiś związek z zacieśnieniem się ich relacji. Cat nie chce mi go przedstawić. Pomoglibyście, choć troszkę...
-Jak ty się o wszystkich troszczysz- wybełkotał Manuel- a czy ktoś w ogóle troszczy się o Ciebie?
-Masz faceta?- dodał Andreas.
-Hmmm... No wiecie, lubię się czasem spotkać z kimś miłym... Ale to ja pierwsza zadałam pytanie...- uniosła nogę do góry, zrzucając szpilkę na podłogę- i zamieniam się słuch.
Tej nocy, Allie przestała idealizować swoją siostrę. Mimo usilnych prób powrotu do dawnego stanu nie umiała już wierzyć, w dobroć każdej jej intencji. Skulona, sama z łzami, patrzyła jak jej wzorzec zmienia się w myśliwego, tkającego sieć na swoją ofiarę. Z każdym słowem, z każdą informacją, która do niego docierała, umacniał, któryś z brzegów pułapki, podwajał węzły, zmieniał kształty.
To nie powinno dziwić, od urodzenia nastolatka wielbiła elastyczność Caroline. Jej zdolność do wpasowania się w tło, aby nagle wyskoczyć z niego w nowym blasku.
Cóż... I tym razem była pewna...Bezbronne stworzenie, dla którego ów 'dar' był przeznaczony nie miało szans na ucieczkę.
Może dlatego gdy Thomas osiem lat później spotkał się z Weiss, ona tak zadrżała na jego widok?
Może ciągle wyobrażała sobie zwierzynę, bez sił tkwiącą w klatce?
Ostatnie słowa Caroline do zawiedzonych, jej planem opuszczenia ich skoczków:
-Wszystko w swoim czasie... Niedługo będziemy się widywać bardzo, bardzo często.
               
-Pamiętacie? Wróciłam tam trzy miesiące później. I to wy mnie wpuściliście.
-Byłaś dziwna- uzupełnił Kofler- nie dość, że nagle zaczęłaś mówić to jeszcze tak strasznie się spieszyłaś.
-Żaden sekret- starała się być obojętna- uciekłam na chwilę ze szpitala. A trzy dni później trafiłam do aresztu...
-Pewnie chcesz odzyskać to co wtedy zostawiłaś Cathy w pokoju? W tym jej kuferku?
- To nic złego- odparła podejrzliwy ton- zatrzasnęłam go na jej prośbę, może nie do końca ale jednak...
-Wiesz, że wszyscy nierozumiejąc jej śmierci chcieli go otworzyć. Ale do rozwalenia nikt się nie chciał posunąć. A klucza nie było. Stoi taki do dziś.
-Schowałam klucz- szepnęła- według jej instrukcji. Więc nic dziwnego... Ale teraz... Teraz jego zawartość może uzdrowić pewną cholernie chorą sytuację...
-I prosisz nas, żebyśmy...
-Tak, proszę.
-Słuchaj... Wiesz, że pojawiasz się  znikąd, z niezbyt ciekawą przeszłością, więc...
-Bo zaraz wróci ten młody od Red Bulla- syknęła- naprawdę wam go nie żal?
-Krafta?- zdziwił się Manu- przynajmniej trochę pokraka pobiega.
-Thomasa!- jej głos zaczął przypominać głuchy jęk- może życzycie mu całego życia z tą lafiryndą?
W oczach skoczków zaczął widnieć podziw i aprobata. Pozbycie się pustej, straszliwej modelki z ich codzienności było warte każdej ceny.
-Nie mogłaś tak od razu? Zobaczymy co da się zrobić... A ty wypij te 'lighty' z naszym biedactwem.
-Jeden problem. Nie wolno mi ruszać energetyków- rozłożyła bezradnie ramiona.
-Yyyy...- Andreas parsknął- więc wytłumaczymy mu, że jesteś dla niego za stara. I jeszcze jedno... Masz w sobie coś z siostry, takie charaktery się pamięta.

Kiedyś takie zdanie, było szczytem twoich marzeń Alice? Czyż nie?

Ale teraz dumę mogła stanowić tylko odpowiedź:

-Zgoda. Z tym, że ja jestem uczciwa.
                                                     *      *      *
Gdy samochód zatrzymał się przed domem, trzymała już zaciśnięte palce na pożółkłym, ośmioletnim papierze.
Jakby bała się, że ulegnie samozapłonowi, zanim dotrze do tego, który powinien otrzymać go jako pierwszy.
-Alice? O czym myślisz?
-Miałam uroczy dzień- odparła wymijająco- skoczkowie są świetni.
-I dali Ci coś?- zapytał.
-Takie sprawy- zakręciła oczami- trudne sprawy, można rzec.
-Miałem Ci coś powiedzieć...
-Thomas... Ja też... Od dawna...
-Ja pierwszy- mruknął zaborczo- stwierdziłem- poprawił jej falującą grzywkę- że mogłaś być ładniejsza od swojej siostry.
-Słucham?-
-Ładniejsza mogłaś być, gdyby nie to całe okrucieństwo losu... Natomiast- wyjął pomięte zdjęcie diablicy z kieszeni- natomiast... Jesteś dużo piękniejsza Alice. I... Chyba zacząłem grzebać Cathy- kaszlnął - Wiesz co? Nie idźmy do domu. Jedźmy upić się białą czekoladą... A potem przez siebie, w głąb kraju, gdzieś nad jakieś jezioro, hm?
-Spać w samochodzie?- ciągle próbowała odwlec 'egzekucję'.
-W samochodzie? Wszędzie są hotele. I pola namiotowe przecież też, mała.
-Jesteś gwiazdą sportu- zaczęła prowokacyjnie...
-A ty moją kuzynką- przypomniał jej równie szalonym głosem.
Jego twarz znajdowała się coraz bliżej niej, oddech zaczynał muskać spocone z nerwów policzki.
Nawet nie wiedziała kiedy ich usta się złączyły. Szybkim ruchem odsunęła się w tył.
-Muszę Ci wszystko wytłumaczyć- zawartość torebki ciążyła jej coraz bardziej- tak w rzeczywistości...
-Jutro Allie. Zgoda? Wrócimy do smutków? A teraz idę tylko przebrać ten dres- zatrzasnął drzwiczki od auta, a ona instynktownie otworzyła szybę myśląc, iż się dusi.
Kartka coraz bardziej paliła. Z palców ogień przebiegł na dłoń, z dłoni na łokieć... Teraz dosięgał już ramienia...
"NIE MAM CZEGO CI TŁUMACZYĆ, MOGĘ TYLKO PRZEPROSIĆ. I SPRÓBOWAĆ CIĘ OSTRZEC..."

Czemu nie chciała uciekać? Czemu z uśmiechem oczekiwała tego co przyniesie jej los?

Zresztą i tak przyniósł tylko dzwonek telefonu. I numer, który najchętniej usunęłaby ze świata wraz z jego właścicielką.
Zgrzytnęła w aparat, aby oznajmić, iż nie odrzuca połączenia. Przyjmuje próbę, choć nie stać jej nawet na marne "hallo".
-Czego chcesz- zaatakowała, słysząc z drugiej strony dokładnie to samo.
-Co żmijo? Prześpisz się z nim?
Cała krew uciekła jej z rąk, aby natychmiast uderzyć do mózgu:
-Nie zabiorę Ci twojej specjalności... Natomiast zamierzam powiedzieć mu prawdę, wiesz? A potem niczego nie wymuszać, ani nie stopować. Stanie się to co ma się stać.
-Prawdę? Cóż... Spodziewaj się zostać wyprzedzona Skarbie...
Alice milczała.
-Choć na górę kochana siostrzyczko, czekolady napijesz się kiedy indziej. Nie umrzesz? Chyba nadszedł czas na to wzruszające spotkanie. Nas. WSZYSTKICH.
-Powiesz mu?- jęknęła.
-Pamiętasz co Ci zawsze mówiłam?- podsumowała alegorycznie diablica - Facet to ciuch, który zdobi kobietę. Ubrania można zmieniać, to dodaje nam elegancji i stylu. Ale... Nie wolno się nimi dzielić, bo zamieniają się w znoszone, zbyt szerokie szmaty... A on jest cudną sukienką mała... Koniec rozcinania jej na trzy części...
Dziewczyna opuściła pojazd, wspinając się na werandę i patrząc w niebo szukała wybawienia.
Ale dostała tylko deszcz.
I słowa w słuchawce:
-Albo i cztery, jeżeli wolisz. W zależności z czyjego punktu widzenia spojrzymy na sprawę...

              _______________________________________
Spinam własne lenistwo i prawie to skończyłam. Ostatnie dwa odcinki i epilog w najbliższym czasie. Chyba, że zepnę te dwa w jeden, bo szczerze, chcę już to mieć za sobą. Żeby mi zostało tylko jedno, bo jakoś nie umiem chyba pogodzić przyzwoitego czasu i dwóch opowiadań :D
Buziaki:*

niedziela, 6 lipca 2014

9. Tajemnice pękają

                                                                                                              miesiąc później:

Mały kotek wracał do domu, dumnie niosąc nocną zdobycz w zębach. Przeglądnął pyszczek w kałuży deszczu, po czym szybkim ruchem wsunął się pod bramę wielkiej rezydencji. Na swój zwierzęcy sposób nie znosił tego miejsca. Ale cóż z tego skoro to przez nie prowadziła najprostsza droga do oazy bezpieczeństwa. Taka, która nie grozi przynajmniej przejechaniem przez samochód, kolejkę górską, lub motocykl...
Nagle przystanął wypuszczając posiłek i wydając z siebie głośne, kwilące miauknięcie. W spód jego łapki wbił się wielki kolec od róży, na którą nastąpił.
Kwiatu leżącego wraz z paroma innymi w stercie błota.
Ból nieco go poraził, sparaliżował szybkość ruchu. W przeciwieństwie do krzyku, który rozległ się z balkonu willi- ten był tutaj na porządku dziennym. Zwierzęcy instynkt nakazałby wręcz wyostrzenie czujności w przypadku jego braku.
Ale jak widać nie musiał...
Maluch lekko kulejąc opuścił posiadłość.
Byle szybciej do domu, małej górskiej chatki, która nie była szczytem wygody i schludności.
Ale zawsze czekała tam na niego miska ciepłego mleka.
No i z pewnością kwiaty były symbolem miłości, nikt nie śmiałby tak zwyczajnie, bezceremonialnie wetknąć róży w zimną ziemię
Mały kociak był pewien. Nie chciałby mieszkać we wielkiej willi za płotem.

Chłopak i dziewczyna, kłócący się na tarasie w strugach porannego deszczu, zamilkli obserwując posępnie przygodę puchatego kłębuszka życia.
I co chyba najważniejsze oboje mu zazdrościli.
On, że nie musi się zastanawiać kto na kogo i z jakiego powodu znowu wyje.
A ona, iż nie myśli o adresacie bukietu. O tym, na jakie nazwisko został nadany.
Zamieniliby się z nim.
Chociaż na jeden krótki dzień.
Aby wyglądać słodko. I być nieustanne bezinteresownie głaskanym po kuszącym ufnością futerku.

Uczcili swoje wspólne, niesformułowane marzenie chwilą ciszy...

-Po prostu tak zwyczajnie nie chcę żebyś wróciła za kratki. Tak trudno to zrozumieć? - odezwał się w końcu Morgi.
-Zbyt się przejmujesz, serio...- popiła łykiem zimnej wody tabletkę, którą jej podał- ale nie będę, skoro Ci zależy.
-Mówisz to, jakbyś uważała, że jesteś na mojej łasce, że traktuję Cię źle, a przecież...
-Wiem. Wiem i przepraszam. To była tylko impreza. Zwyczajnie zaszalałam- znowu zaczęła się chwiać.
-Trzeci raz w tym tygodniu- nie miał już siły na wspominanie o jej zdrowiu, o szczególnej kategorii ryzyka- mała... Ty nie masz osiemnastu lat.
Świst wiatru zakrył dźwięk jego dłoni, którą zrzuciła ze swojego ramienia.
-Wiesz co Thomas?- syknęła- ja nigdy nie miałam osiemnastu lat. Nie każdy ma taką okazję.
-Alice- opadł na hamak, przeklinając w myślach własną głupotę.
-Wczoraj szesnaście, dziś dwadzieścia cztery... Przecież to takie zabawne- położyła się obok niego, sprawiając, iż delikatnie zaczęli huśtać się lecąc raz na lewo, raz na prawo.
-Nie kręci Ci się w głowie- spytał po chwili, gdy tempo odbijania się od parapetu, stało się coraz mocniejsze.
-A co, przecież to wygląda jak karuzela? Czy więc kręcąc się robimy coś czego nie robiliśmy całe życie?
-W sumie...
-W sumie to serce Cathy umarło- szepnęła brutalnie- umarło bo bije na daremne.
-Nie mów tak- rozłożył dziewczynie skrzyżowane ręce, umieściwszy delikatnie głowę na jej piersi- ono kołacze nadzieją. I czeka aż ta nadzieja zmieni się w dumę.
-Wyrosłam z rozbijania kryształów- odparła- nie chcę być już wariatką z jednoosobowego państwa. Nie chcę warczeć. Serce Cathy potrzebuje ludzi - wsadziła palce pod jego włosy, wymacując sobie puls, a jednocześnie rysując mu stanowczo koła na czole- i potrzebuje bliskości...
-Alice- spojrzał jej głęboko w oczy.
Nie wiedział czy bardziej kieruje swoje słowa do niej czy też do samego siebie- Catherine nie żyje... Ono jest teraz twoje. I to nie ono pragnie, tylko twoje wnętrze. Nie możesz się wiecznie zasłaniać istotą, której tu nie ma... Od ośmiu długich lat.
A jeżeli serio by biło w rytmie wyrzutu- dodał w myślach - to ten wyrzut nie jest przeznaczony dla Ciebie mała...
-Dorastam- podsumowała jego wypowiedź po upływie bolesnego dla nich obojga kwadransu - masz chusteczki do nosa?
Szybkim ruchem wyjął ze stojącego, przy zejściu do ogrodu kredensu paczkę i zaczął ocierać jej łzy z policzków.
-Wszystko na swoim miejscu, nawet chusteczki... Jak to jest być bogatym? Móc jechać dosłownie wszędzie? Przyjemnie?
-Mała, a jak to jest tkwić w ciemności?- zrobił kolejną chwilę przerwy- właśnie tak. To co tu widzisz to moja, prywatna otchłań...
-Nie jesteś szczęśliwy?- jej spojrzenie wręcz błagało o pozytywną odpowiedź. O pewność, że ból, jaki na jego własną prośbę obiecała mu sprawić, nie będzie aż tak silny.
-Czasem jestem. Albo mi się tak wydaje. Czasem nawet myślę, że kocham swoją dziewczynę, wiesz?
Allie poczuła, naciskające na nią serce Cathy.
Protestujące za nie obie.
Właściwie, do tego dnia nigdy nie naciskała na jego życie. Zbliżała się do niego przez opowieść o samej sobie. Zaczęła od nieszczęśliwego dzieciństwa, które samo w sobie plątało już wszystko.
To on pomógł jej odkryć ile z niego jest prawdą, a ile wymyśliła jej własna zakryształowana głowa.
Ile bólu zadali jej ludzie, a ile sama przypisała potędze ich okrucieństwa.
Przelecieli też przez wizję wszystkich ośmiu więziennych lat.
Wspierał ją bardziej niż każdy, możliwy psycholog.
Nie posiadał szufladek, do których próbował ją posegregować, po rozłożeniu na części pierwsze.
Nie zamykał jej w ramach codzienności, zabraniając marzyć.
Nie szukał na skróty drogi do jej umysłu.
Nie był terapeutą, nie musiał być dla niej łagodny, wtedy gdy potrzebowała mocniejszego wstrząsu.
Umiał krzyknąć.
Wzbudzał w niej dziecięcy bunt, doprowadzający do żarliwego przyznania mu racji, w wielu kwestiach.
I pragnienie, aby zrozumiał jak bardzo się myli.
W tej jedynej.
Został dla niej ojcem, matką, bratem, całą rodziną i najbliższym przyjacielem.
Ale był też niezamierzonym sprzymierzeńcem jedynej osoby, której imienia nie mógł zakryć czas.

- Zrobię coś do jedzenia- wstał zakołysawszy hamakiem.
Zwinęła się w kulkę.
Blondyn natomiast jakby czytając jej w myślach, chciał jak najszybszej przerwać ten poranek.
Scena z małym kotkiem spowodowała, iż drżał. To była jedna z tak zwanych "Chwil", pisanych z dużej litery. Spojrzenia, jego i Alice biegnące za zwierzakiem, a potem zatrzymujące się na swoich twarzach. Pojedynek na miny, który dziewczyna pozornie pozwoliła mu wygrać.
To wszystko miało wymiar wręcz mistyczny, sakralny i nienaruszalny.
A przecież "Chwile" nie mogą trwać wiecznie. Sekunda przeciągnięcia w jedną lub drugą stronę sprawia, iż zamieniają się w nic nieznaczące epizody.
Powtarzał sobie, że właśnie dlatego przebił bańkę niezwykłości, wracając do imprezowych wybryków Weiss.
Ale tak wcale nie było.
W rzeczywistości się bał.
Nie tego, że on i Alice przekroczą granice między rozsądkiem, a namiętnością. Że to, iż są kobietą i mężczyzną przeważy nad ich świeżo narodzoną przyjaźnią. 
Takiej opcji nawet nie brał pod uwagę.
Chodziło o to, jak bardzo stali się nierozerwalni, jak wielka zmiana zaszła w Małej, od dnia w którym odebrał ją z więzienia. Była zupełnie inna.
I on też się zmienił.

A jednocześnie wiedział, że przecież nie będą mieszkać razem i spędzać poranków tuląc się na hamaku w nieskończoność.
Allie wyjedzie.
Natomiast co ty zrobisz chłopie, to już nikt nie da rady przewidzieć. 
Zrozumienie, że Catherine odeszła to tylko pierwszy krok...

Jakby na potwierdzenie swoich myśli w pokoju zamiast swojej narzeczonej zastał małą, pomarańczową karteczkę:
"Czekałam na Ciebie cały ranek, podczas gdy ty jak widać wolisz przytulać naszego zadufanego w sobie gościa. Więc posłuchaj. Przejadło mi się czekanie, o naszym ślubie gadają wszyscy od dawna. Masz dzień wolny, pomyśl wreszcie. Chcę już mieć datę- konkretną. Wiesz, nie jestem panienką czekającą w domu aż wrócisz z zawodów, mam swoje życie, swoje plany, swoją karierę. 
I jeszcze jedno- to też moja posiadłość. Więc dzisiejszy wieczór chcę spędzić w niej z tobą.
Akcentuję słowo - SAMA.
Wrócę o dwudziestej. 
Maja
PS. Miesiąc, na który się zgodziłam właśnie mija".
-Cholera- wysyczał przez zęby.
Widać warczenie było zaraźliwe. Coraz bardziej przejmował je od Allie.
Żałował, iż postanowiła wyrosnąć z opieki nad kryształkami. Chętnie podarowałby jej nowe ciskając czymś szklanym o podłogę.
Na przykład, któraś kryształowa kula nadałaby się idealnie.

Zanim się oglądnął, Weiss była tuż obok.
Nic nie dało się przed nią ukryć.
-Mam się wynosić?- zapytała wprost - wiesz, że ja nie lubię komplikować prawdy.
Jakaś różnica pomiędzy nami...
To pytanie przypomniało mu ich wymianę zdań z przed jakiś dwóch tygodni:

-Jestem żałośnie naiwna?- spytała przerywając analizę swojego życia, dokonywaną podczas gotowania spaghetti.
-Nie żałośnie, ale tak Alice- odparł szczerze.
-Czyli jesteśmy siebie warci- zakończyła, rozgniatając tryumfalnie czosnek.
I przeszła bezpowrotnie do tematu makaronu.

-Musisz zostać -westchnął- chcę, żebyś jeszcze została. Jeszcze nie skończyliśmy...
-A co zrobisz?- pokazała palcem na pogrubione długopisem słowo "ślub".
-A co mogę? Ożenię się z nią. Nie stało się nic co sprawi, że mogę cofnąć to słowo. Wiedziałem czego chcę, jesteśmy razem od lat...- przerwał napotkawszy zimne, smutne spojówki.
-Nic się nie stało? Serio tak wierzysz w pieprzone przypadki? Wierzysz, że ktoś tak nagle ładuje Ci się do domu bo los tak chciał?
-Allie- przeklął bezpowrotne mijanie piękna Chwili.
-Żadna Allie. Będę szczera... Moja siostra miała małego motylka. Wytatuowanego. Na łopatce.
-Słucham? Ale co to ma do...
-Tak... Wiesz? Wszystkie kobiety tatuują sobie motylki na łopatce i to lewej. Taka moda, takie prawo. Jak ktoś tego nie zrobi idzie do więzienia... Nieprawdaż?
-Wiem... Może przypomniało Ci się coś złego, ale to zbieg okoliczności Skarbie- spróbował ją przytulić.
-A może tobie by się coś przypomniało. I może nie kobiety tylko modelki to robią? Przypadkowo, wcale się nie znając.
-Przyniosę Ci lekarstwa- wyszedł kręcąc głową.
Ale coraz mniej podobało mu się to wszystko... Poznał Allie. Jaką mógł mieć pewność, czy znowu nie miesza realnego świata z fikcją?
Tymczasem ona usiadła na fotelu, ponownie zacząwszy płakać:
-Serio jesteś tak głupi, czy chcesz takim być?- pytała samą siebie.
Po czym jej wściekłość sięgnęła zenitu. Utkwiła wzrok w plakacie przedstawiającym reprezentację Austrii na nadchodzący sezon.
Wyróżniał się z pośród nich wszystkich. Był taki pogodny, zawsze gotowy aby się pozbierać i żyć.
Miał coś w sobie. Co cieszyło oko, ale na dłuższą metę okazywało się cholernie destrukcyjne.
-Mała?- znów ten głos z dołu - jak chcesz ze mną jechać na trening to zacznij się proszę zbierać...
-Jasne- odkrzyknęła. Już dawno obiecał jej, że przy pierwszej, lepszej okazji zobaczy skoki na żywo.
Westchnęła, jeszcze raz analizując twarze członków zespołu. Młodsi z nich znani jej byli jedynie z nazwisk. Tą resztę jednak ciągle miała w pamięci, mimo iż widziała ich tylko ten jeden, krótki raz.
Brata Cathy i kumpli Morgiego kompletnie nieświadomych, planowanego zamachu na spokój ich kolegi.
Siedzieli zahipnotyzowani widokiem blond piękności, która mogła wyciągnąć z nich wszystko czego tylko pragnęła dowiedzieć się o swojej "ofierze".
Alice pamiętała, że sama właśnie wtedy się domyśliła.
To właśnie wtedy jej dziecinny umysł pojął do czego dąży Caroline...
A jeszcze poprzednie serce zamieniło przywiązanie do siostry w dozgonną nienawiść.
-Oj tak- zaśmiała się- jeszcze nie wygrałaś moja droga...
Szybkim ruchem podniosła z parkietu pomarańczową karteczkę dopisując na niej drukowanymi literami słowa: "NOWY PLAN".
A pod nimi jeszcze dwa inne, pogrubione równie mocno jak "ślub" modelki.
Plus podpis.
Po czym odwróciła się ponownie w stronę plakatu chcąc się upewnić, że dobrze zapamiętała imiona chłopaków z tamtego wieczoru.
I poszła do łazienki.

Piętnaście minut później Thomas schodzący do hallu, zastał ją ćwiczącą  chodzenie na wysokich, czerwonych szpilkach.
Jeszcze bardziej intensywnie wyzywający kolor miała szminka, którą pokrywała właśnie usta.
Przystanął opierając się o poręcz.

Miałaś dorastać Mała...

-Jestem gotowa- odparła mu w międzyczasie- nie lubię jak bujasz w obłokach.
-I wszystko już dobrze?
-Taaak... Bierz z Mają ten ślub skoro musisz...
I nie martw się o rozwód- dodała w myślach - nie będzie Ci potrzebny.

Żadna instytucja nie będzie potrzebowała więcej niż pięciu minut czasu aby unieważnić takie małżeństwo.

     _____________________________

Beznadziejny antytalent znowu zniknął na długo.
Cóż rzec? Znowu życie.
I sytuacja, na którą nikt nie był przygotowany. Inna od wszystkich poprzednich problemów.
Ale wracam i zabieram się za zaległości, które jak widzę nie są aż tak ogromne jak przypuszczałam bo trochę ucichł nasz blogowy świat.
Oby nie na długo.

To tutaj się już kończy. Po malutku i nareszcie. I pewnie jakiś lotny umysł, w który jesteście wyposażone zaraz odgadnie w czym rzecz.

Kocham Was wszystkie<3
I postaram się być, choć nie ukrywam, że zwyczajnie nie wiem co będzie.