sobota, 23 sierpnia 2014

Epilog

"Kiedy była jeszcze dziewczynką
Myślała, że świat będzie jej
Ale on uleciał gdzieś w dal
Więc uciekła z domu we śnie
I śniła o raju, raju, raju
Raju, raju, raju
Raju, raju, raju
Za każdym raze?m, gdy zamykała oczy

Kiedy była jeszcze dziewczynką
Myślała, że świat będzie jej
Ale on uleciał w dal
Więc musiała zaciskać zęby
Życie się toczy i robi się tak ciężkie
Tortura ponad miarę
Każda łza jest jak wodospad
W noc, burzliwą noc, ona zamknie oczy
I w noc, burzliwą noc, wreszcie poleci..."
                                               Coldplay - "Paradise"

                         

                                                   ^^Muzyka^^


                                                                              kilka lat później:
Samochód.

Ciągle mam wrażenie, że widzę Cię gdzieś obok. Siedzisz niezapięta i rozkapryszona na siedzeniu pasażera.
Podkurczasz te nieszczęsne, chude nogi, szukając słodyczy wśród moich kluczy i dokumentów.
Kładziesz mi na ramieniu pechową, pełną czarnych myśli głowę, która chciałaby choć chwilę pobujać sobie w chmurach.
Zaczynasz płakać, marudzić i wrzeszczeć, jak bardzo mnie nienawidzisz.
A potem nagle robisz się cholernie piękna. I znikasz. Rozpływasz się niczym delikatna, lodowa rzeźba uprowadzona w tropiki.

Czemu akurat ty?

Jakiś nieświadomy przechodzień słyszący mój wrzask, myśli pewnie, iż pytam o twoją śmierć. Pytam czemu tak młoda, urocza istota mogąca zacząć wszystko od nowa, wybrała banalny skok z mostu. Przecież to wcale nie było logiczne!
Cała nie byłaś logiczna.
Równie dobrze mógłbym się dowiedzieć, że jesteś szczęśliwa. 
Że pracujesz w jakimś małym lokalu i serwujesz ludziom czekoladę.
Że znalazłaś faceta, który uspokoił to płoche, gorące serducho.  
I masz z nim dwójkę urokliwych dzieciaków, noszących jakieś neutralne imiona.
Mogły to by nawet być bliźniaki. Albo trojaczki, co tam. To byłoby stuprocentowo w twoim stylu.

Ale widać, wolałaś śmierć.

Żadna twoja decyzja nie była jednoznaczna, kochałaś zmieniać zdanie. Gdy mi ubliżałaś nie brałem tego nigdy na poważnie. Wiedziałam, że pięć minut później przyjdziesz się przytulić.
Tyle, że w końcu zrobiłaś coś od czego nie ma odwrotu.

Jesteś mi winna wyjaśnienie Mała.

Wygląda to na altruistyczną tęsknotę.
Ale ja wcale się teraz nie wzruszam. Nie żałuję, że niczym mityczny heros nie poleciałem do Ameryki, wyciągnąć Cię z tego East River.
Moje pytanie jest bardzo egoistyczne.
Czemu nie myślę, o którejś z moich kobiet? Tylko właśnie o tobie Alice.

Przecież nic nas nie łączyło, co nie?

Ale skoro już do Ciebie się zwracam to dokończę...
Nieraz wracałem myślami do tej chwili na lotnisku. Całą naszą rozmowę w kawiarni chciałem Ci wtedy powiedzieć, żebyś się nie wydurniała z tą ucieczką. Żebyś przestała cokolwiek knuć i porozmawiała ze mną językiem, jakim powinni zawsze rozmawiać wszyscy ludzie. Piętnaście minut zagadywałem Cię bzdurami, układając w głowie tą wypowiedź. Wypowiedź, która powinna przecież być szczera i spontaniczna. Może niedoskonała, uboga pod względem stylistycznym, ale... Płynąca z głębi serca.
Gdy wreszcie się zdecydowałem ty myślami byłaś już daleko. I wyszło sztucznie. Wręcz żałośnie można by rzec. Pewnie wyczułaś desperata, który udaje pocieszyciela, aby w rzeczywistości samemu znaleźć ukojenie w ramionach 'pocieszanych'. Ale może chciałaś mi dać szansę? Chciałaś mieć pewność co do moich intencji.
Dlatego wyskoczyłaś z tym 'czemu'...
Spojrzałaś na mnie i po raz pierwszy zobaczyłem w twoim spojrzeniu taką czytelność. Nie oddawałem ślepego strzału...
Było oczywiste co pragniesz usłyszeć.

Inna już sprawa czy miałaś świadomość co to znaczy...

Nie zaryzykowałem. Sam byłem zielony jeśli chodzi o uczucia dojrzałe i prawdziwe. Zresztą słowa 'kocham Cię' wydawały mi się czymś mocno naciąganym, czymś na wyrost.
INFANTYLIZMEM.
Czy każde uzależnienie i przywiązanie jest miłością?
Może, i tak. A może nie.

Załóżmy, że podjąłbym inną decyzję. Zapewne pojechalibyśmy gdzieś w nieznane, oddając się namiętności jaką oboje mieliśmy w oczach przez ten jeden moment, w  dniu, w którym dowiedzieliśmy się całej prawdy.
Potrafię sobie to wyobrazić bardzo dokładnie, minuta po minucie, sekunda po sekundzie.
Tylko Al...
Tylko nie mam pojęcia co by miało być dalej.
Może dokładnie to samo czym uraczyła nas rzeczywistość?
A może my na prawdę w jakiś paradoksalny sposób byliśmy sobie pisani?

Gdyby ktoś zmusił mnie do wskazania czegoś jeszcze bardziej niejasnego niż ty sama, wskazałbym nas razem.

Cóż.
Teraz będzie najgorsze Skarbie. Więc proszę, zaciśnij pięści i zagryź zęby.

Ożeniłem się z twoją siostrą.

Czułem się takim idiotą, że widać zapragnąłem stać się jeszcze większym.
Wiesz? Wyobraź sobie, że znowu mnie nabrała. Serio uwierzyłem, że cierpi po twojej śmierci, że jakoś się za nią wini.
A tymczasem ona tylko oplatała w okół mojego ciała kolejne nici. Niewidoczne jak pajęczyna, ale ciężkie jak stalowe kajdany.

I to przecież wcale nie była jej wina.
Ona zwyczajnie taka była, nie miała skrupułów.

A nawet morderca czułby się chyba dziwnie mając przed sobą ofiarę, która błaga, żeby podciąć jej gardło...

Nici.

Na tych właśnie 'niciach', wyprostowany jak na szczudłach i pokorny niczym marionetka w teatrze poszedłem z nią przed ołtarz.
I brzydząc się kłamstwa, złożyłem mój podpis pod najgorszym jakie widział ten świat.

'Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską... Aż do śmierci'.

Miała wesele jak z bajki. Dokładnie to samo, które wedle kalkulacji sprzed lat miało zaprowadzić ją na pierwsze strony gazet. Alkohol lał się strumieniami, kelnerzy wnosili i wynosili coraz to nowsze, egzotyczne potrawy, a ludzkie źrenice umierały od błysku fleszy. A, zapomniałbym, że wszyscy genialnie się bawili Kochana.

Przynajmniej tak pisali w brukowcu. Bo mówiąc szczerze przespałem połowę czasu.

Potem nastał okres dość spokojny. Bestia wydawała się zaspokojona swoją sławą. Dwa razy zmieniliśmy dom, jeździliśmy po Karaibach, Afrykach i innych dziwnych miejscach, ogólnie marnowaliśmy dzień po dniu. Aż w końcu przestało wystarczać.

Pewnego pięknego poranka zażyczyła sobie dziecka.

Zaparłem się w sobie, aby odmówić jej żądaniu, jednocześnie wiedząc, że zaczynam tym samym kolejny etap piekła. Łez, tupania nogami i żalenia się całemu światu.
Ale tym razem się nie ugiąłem. Bo przypominałem sobie Ciebie w tych szafach, czy schowkach. 

Dzieci potrzebują miłości.
Potrzebują oddania w oczach najbliższych.
Potrzebują być pewne, iż stanowią największy ze wszystkich możliwych darów, od oseska do zbuntowanego nastolatka. Tylko wtedy mogę się rozwijać bez dziwnego ucisku w głębi duszy.

Kolejny aktor psychodelicznego spektaklu, którego oboje tek strasznie nienawidziliśmy Allie, raczej nie był nam potrzebny.
Co?

Zresztą gdyby to nie była zachcianka, a prawdziwe pragnienie nie byłbym jej przecież do niczego potrzebny.
Aż takiej ślepoty nie stanowiłem.
Czułem jak często wraca do domu w sukience przesyconej zapachem obcych mi męskich perfum.
Przecież fizycznie mimo upływu lat nadal była niezniszczalna i śliczna.
Mogła mieć facetów na pęczki.
I nie odmawiała nikomu kto był jej w stanie przynieść choćby najmniejsze korzyści.

A zresztą, nie mijając się z prawdą sam nie byłem lepszy. Coraz bardziej zacząłem potrzebować 'przygód'...

Ten stan potrwał jeszcze trochę. Ale gdy zaczęła publicznie pokazywać się z jednym z tych facetów zażądała wreszcie rozwodu.

Nie musiała długo żądać.

Ufałem, że załatwimy to szybko, bezproblemowo i przy jak najmniejszym udziale tabloidów.
Lecz los znalazł zupełnie inne rozwiązanie.
Uważaj Skarbie, bo wreszcie wśród tych oczywistości usłyszysz coś co Cię zszokuje.

Dwa dni przed wizytą w sądzie twoja siostra zginęła na francuskiej drodze.
Jeden z jej kochanków wbił się w tira fotelem pasażerskim, na którym spała.

Wstyd mi, że mówię o tym tak bezosobowo. Tak obojętnie.

Zupełnie jakbym naśladował pogodynkę, która dziś rano informowała kraj jaka jest temperatura wody w Morzu Śródziemnym.
Nie... Przesadziłem.
Ona była zdecydowanie bardziej żywiołowa.

Pomińmy.
          
Jedno jest niezaprzeczalne. Zostałem z naszymi tajemnicami sam. Za ileś tam lat pójdą ze mną do grobu.
          
Pocieszające. Nieprawdaż?

                                  ~~***~~
Ludzie, droga Al są cholernie zakłamani. Twierdzą, że gdy poddadzą się życiu marnują je, natomiast kiedy zaczynają walczyć ono marnuje ich.
A przecież to bzdura.
Bo najbardziej winny nieszczęść jest ten teatr. Scena, na której występujemy całymi latami, zupełnie dobrowolnie, przez nikogo nie przymuszani.
Nie zmieniając ani jednego słowa w kwestiach naszej 'postaci', zakładamy tylko coraz to nowsze maski. 
I choćby w twarz pryskało nam błoto, a na głowę spadały meteoryty nie przyznamy się do tego. Przecież wtedy zaburzymy idealny scenariusz.
Więc zaklejamy rany grubymi plastrami, a złamane kości gipsujemy bez złożenia.
Sińce pod oczami traktujemy korektorem, przykrywając jednocześnie brudną skórę nową kolekcją markowych ubrań.
I nie ważne, że pod spodem się wykrwawiamy.
Nie ważne, że zrastamy krzywo, co w konsekwencji prowadzi do coraz poważniejszych urazów i kalectw.
Nie ważne, że skóra naszego serca, ma już konsystencje suchych, zwiędłych liści.

Bo w sumie nie widać.
Więc jaki problem?

A może czasem warto ściągnąć zabezpieczenia? Wyjść z domu nie jako zaprogramowany robot, ale słaby, codzienny człowiek.
I powiedzieć: 'Tak, nie radzę sobie. Przyznaję się do tego'.

Jasne, nie koloryzujmy świata - spotkamy wtedy chętnych do wdeptania nas w ziemię.
Ale nie tylko. Nie mamy sobie prawa wmawiać, że wszyscy w około są źli, okrutni i skorzy do zemsty! Że gdy zobaczą nas już nie nietykalnych, stracimy przed nimi własną tożsamość...

Często umieramy w męczarniach, w sidłach smutku, wzywając przysłowione dobro.
A ono siedzi tuż obok i trzyma nas za rękę. Jednocześnie pukając do drzwi wnętrza, które zaryglowaliśmy przed nim na klucz.

Ciężko nieść pomoc, której ktoś sobie nie życzy...
                 
Kończąc Allie, lubię wyobrażać sobie Ciebie w niebie.
Nie poznałbym Cię.
Nie masz wyglądu kobiety, tylko małej, pyzatej dziewczynki ze skrzydełkami. Wolna, nieuwiązana latasz sobie z chmury na chmurę.
Z kwiatka na kwiatek.
Z planety na planetę.
Rozmawiając najwyżej ze pszczołami.
Postoje robisz tylko kiedy widzisz wodospad, wodospad białej czekolady. I pijesz do woli, aż się nie nasycisz.
I nie spotykasz na swojej drodze żadnej kłody. Żadnego człowieka gotowego ograniczyć twoją wolność.

Mówiąc magicznym językiem - jest kryształowo.

Liczę, że się na mnie nie gniewasz.

                                               ~~***~~
                               
Odpalam teraz silnik w aucie, jednocześnie włączając telefon. Na kolejny dzień muszę wrócić do świata.
Do sponsora, marudzącego o nagranie nowej reklamy.
Do jakiejś organizacji charytatywnej, chcącej, żebym pomachał ręką na jej koncercie.
I do dziewczyny z Salzburga, z którą umówiłem się przez Internet na wieczór, aby nie musieć leżeć w nocy sam i patrzeć w sufit.

Przyśniłaś mi się ostatnio, Alice.
Powiedziałaś coś, co kiedyś w trochę innej formie ja chciałem przekazać tobie.

'Jeżeli umarłeś już dla siebie, może czas narodzić się dla innych?'

Ułuda.
Marna ułuda.
Ale wbrew infantylnym pozorom całkiem mądra...

                                          THE END

"I tak leżąc pod burzliwym niebem,
Powie "O o o o-och, wiem, że słońce musi zajść, aby wzejść"."

              _______________________________________________________

Wasza Stella jest z siebie dumna jak nigdy. Boże... Ile razy ja włączałam laptopa z myślą usunięcia tej historii w zarodku to nikt nie zliczy. A tymczasem leży tutaj calutka i napisana.

Co do samego epilogu, dałam tu tą nastrojową piosenkę, choć równie dobrze mogło grać samo "Paradise" Coldplay. Bo to ono, gdy pierwszy raz je sobie przetłumaczyłam zrodziło mi w głowie Alice.

To był eksperyment. Eksperyment czy osóbka tak uczuciowa i naiwnie romantyczna jak ja może stworzyć świat, który niesie morał swoim brakiem nadziei. Zaczęłam go pisać w cholernie specyficznym momencie, a teraz kiedy wszystko jest dobrze i można tak rzec mam powód jego powstania przy sobie, patrzę na gotowe "dzieło". To czy ostatecznie mi wyszło, czy ten epilog oddaje jakoś przestrogę przed całością (że tak się durnie wyrażę) zostawiam wam.
I proszę jeśli był ktoś kto (jakimś cudem :p) zdołał wytrzymać poza tymi, o których wiem to niech się odezwie po prostu, że był.

A teraz do was. Do tych paru osób, które przekładam zdecydowanie na setki komentarzy. Dziękuję. Dziękuję za te szczere, prawdziwe opinie, za to że pisałyście
co czujecie. To serio straszliwie mi pomogło:)
W szczególności chciałabym tutaj podziękować Mouse, bo rozmowy z nią o tym opowiadaniu, w dużym stopniu pomogły mi je polubić:*

No i fakt, jeszcze takie coś o nazwie "przyszłość". Są Niemcy, którzy choć widzę początkowo wydają się być o tym , że Welli dorósł, tak naprawdę będą o czymś ZUPEŁNIE innym. I o nich wszystkich. (No i nie myślcie, że Welli wyrósł z symbiozy z kłopotami).
Jest też kilka innych rzeczy pisanych sobie w folderze. Komedia romantyczna, dramat i dość dziwny kryminał, no plus opowiadanie nieskoczne. 

Ale... Co was nie zdziwi nie ma czasu. Jeżeli serio chce spełnić marzenia i dostać się na medycynę to ostatni rok mnie bardzo od tego oddalił wszystkim problemami "poza". Więc muszę przysiąść, żeby takie sytuacje jak obecny kwiecień /maj/czerwic, czytaj przebudzenie nie powtórzyły się już nigdy.
Więc nie wiem czy ma sens pisanie, wrzucanie odcinków raz czy dwa na miesiąc.
Albo może będę publikować w tym stylu coś na czym mniej mi zależy, a te droższe zostaną na przyszłe lato?
W najbliższych dniach to przemyślę.

Jeszcze raz dziękuję Wam strasznie i kocham bardzo<3
BUZIAKI:*

10 komentarzy:

  1. Jak ja Cię strasznie przepraszam za to zwlekanie z komentarzami! :( Bardzo, bardzo, bardzo mocno przepraszam, ale poprawy nie obiecuję, bo ostatnio nie potrafię napisać nic i nie wiem jak to będzie.
    Teraz postaram się coś spójnego napisać, bo z całą pewnością na to zasłużyłaś ;)
    To opowiadanie było całkiem inne niż pozostałe, które kiedykolwiek czytałam. Od początku do końca pokazujące nieszczęście w różnych formach. Przejawiały się tutaj jakieś nadzieje na to, że jeszcze może być dobrze, ale ostatecznie były to złudne nadzieje. Myślę, że Alice była zbyt krucha na ten świat. Nie potrafiła znaleźć w nim swojego miejsca, dlatego pognała szukać go "tam".
    A Thomas? Thomas od początku był słaby i podatny na wpływ innych ludzi. Miał za dobre serce. Chciał wszystkich uszczęśliwić, a jednocześnie sam nie czuł się szczęśliwy. Takie przynajmniej były moje odczucia. Tak to już jest, że ten kto okaże komuś trochę dobroci jest tym, który później najmocniej cierpi :(
    Dziękuję za tą historię. Była inna, jak już mówiłam. Pokazałaś nam życie w innej odsłonie niż ta, którą spotykamy w innych opowiadaniach.
    Ten komentarz woła o pomstę do nieba, ale w moim obecnym stanie to i tak jest chyba szczyt moich możliwości.
    W każdym razie wiedz, że Cię bardzo kocham i to co tworzysz także! <3 Nawet jak nie przybywam z komentarzem :)
    Nie wiem co dalej zamierzasz. Jak dla mnie najlepiej byłoby gdybyś pisała i nigdy nie przestawała, ale edukacja jest niestety ważniejsza ;) Kciuków nie trzymam, bo moje kciuki są pechonośne. Wierzę, że sobie poradzisz ;)
    Trzymaj się! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. My się baliśmy, że Thomas przerażony tym co się stało coś sobie zrobi, a on tymczasem pogodził się całkowicie z losem i nawet wbrew własnej woli ożenił się z Mają/Caroline nie wiem, jak mam teraz na nią mówić i żył, jak gdyby nigdy nic, ale nigdy nie zapomniał o Cathy i Alice, które nosiły w sobie tak drogie jemu serce. Serce, które od początku kochał i nie pokochał nigdy żadnego innego tak mocno. Był jedyną mądrą i silną osobą żyjącą w tym świecie, ale nawet dla niego nie znalazła się żadna nadzieja.
    Powodzenia kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochanie, ten epilog jest absolutnym majstersztykiem i jestem nim szczerze zachwycona. Naprawdę.
    Thomas jednak sobie nie poradził. Takie jest moje zdanie. A ślub z Caroline jest tego najlepszym dowodem. Zagubił się jeszcze bardziej. I nie sądzę, że to się kiedyś znacznie poprawi. Pisałam to już ostatnio, ale powtórzę. Słaba Allie i słaby Thomas mogliby być razem silni. 'Kocham cię' to infantylizm? Cóż, jeśli nie jest się pewnym tych słów to rzeczywiście. A Morgi pewny nie był. Przywiązanie - owszem. Miłość - niekoniecznie. Zastanawiał się - co byłoby dalej. Właściwie - dobre pytanie. Alice nie była przecież stworzona do życia według schematów. Być może nic by z tego nie wyszło.
    Być może. Ale może by się udało.
    Cóż. Teraz już na pewno się tego nie dowiedzą.
    buziaki, skarbie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. To opowiadanie było bardzo profesjonalne. Nie potrafię go szerzej skomentować. Za co bardzo przepraszam.
    Ale wiedz, że jestem zachwycona tym, co tu pokazałaś. Było cudowne, w każdym rozdziale.
    Nie sądziłam, że po tym co usłyszał Thomas, wciąż będzie chciał ożenić się z Mają/Caroline. Zaskoczyłaś mnie. I to, że nad śmiercią Alice przeszedł do porządku dziennego pokazuje tylko jakim silnym jest człowiekiem. Można się od niego uczyć.
    Bardzo go zraniłaś w tym opowiadaniu, wiesz? Ale w końcu nie zawsze musi mieć szczęście, prawda?
    A ta piosenka... No cóż. Kiedy ja przetłumaczyłam ją sobie pierwszy raz, ty miałaś już prolog. I wiesz co sobie pomyślałam? Że jest idealna. Że świetnie oddaje całą Alice i cały ten jej chory świat. Wybrałaś świetnie.
    Kiedy będę słuchać tej piosenki, zawsze przypomnę sobie o tym opowiadaniu. O tym, co stworzyłaś Ty i za co ja serdecznie ci dziękuje. I gratuluję. Bo to było i jest świetne (i zawsze będzie).
    Było kilka rzeczy, które nie zawsze rozumiałam dosłownie, ale dzięki temu to wszystko miało w sobie tą całą magiczną aurę. A teraz wszystko jest już jasne.
    Jeszcze raz gratuluję, dziękuje i życzę powodzenia w następnych opowiadaniach.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. A więc koniec. Już taki ostateczny. Cóż, chciałam stworzyć jakiś długi i bogaty komentarz, na który bez dwóch zdań zasługujesz, ale jakoś brakuje mi słów. No bo widzisz, to opowiadanie było jedyne w swoim rodzaju. Miało swój wyjątkowy nastrój, zachwycało każdym pojedynczym słowem i wszystkimi, rozbudowanymi zdaniami. Magicznymi opisami, dialogami przepełnionymi mnóstwem emocji. Właśnie tym wszystkim jestem oczarowana i tym trudniej pogodzić mi się z tym, że już więcej rozdziałów tutaj nie zastaniemy.
    Co do epilogu - On ma rację, Allie nie była logiczna. I na nic zdałoby się poszukiwanie logiki w jej zachowaniu. Dostała od życia szansę na nowy start, ale jej nie wykorzystała. Uciekła przed nią, jakby bojąc się z niej skorzystać.
    Nie widzę również logiki w zachowaniu Thomasa. W jakimś stopniu tęskni za Allie, robi jej wyrzuty, snuje domysły jak wyglądałoby ich wspólne życie, gdyby jednak wtedy na lotnisku powiedziałby jej to, co powiedzieć powinien i co ona usłyszeć tak bardzo pragnęła - to wszystko jest zrozumiałe, ale czemu ożenił się z Caroline? Tego się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że zdobędzie się na ten krok, zwłaszcza, gdy poznał całą prawdę, gdy ujrzał prawdziwe oblicze Caro.
    Czemu znowu dał się oszukać i omamić niczym małe dziecko? Widać, że ta decyzja nie była odpowiednią. On cierpiał. Jednak cieszę się i jestem z niego dumna, że nie zgodził się na kolejną zachciankę kobiety. Że nie sprowadził cierpienia na niewinne dziecko.
    Sama nie wiem, co myśleć o śmierci Caroline. Niby powinno mi być jej żal. Nieważne, jak potwornym człowiekiem była, ile przewinień miała na swoim sumieniu, miała prawo do życia. No, ale życie samo wymierzyło sprawiedliwość. Przynajmniej tak to wygląda.
    I został sam. Samiusieńki.
    Smutno mi, wiesz? Cholernie smutno, ale cieszę się, że dokończyłaś to opowiadanie. Że dałaś nam szansę poznać jego bohaterów i ich losy. Za to wszystko - dziękuję Ci. I czekam niecierpliwie na kolejne, tak wspaniałe dzieło.
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem i ja. Co prawda piszę z telefonu, więc i jakość i długość może być nie ta, jaką sobie planowałam, ale Ty przecież doskonale znasz moją opinię o tej historii.
    Co nie zmienia faktu, że trochę sobie nad tym wszystkim pomyślałam, podsumowałam, ułożyłam w całość. Trochę dziwną, ale może tylko dlatego, że mam takie chore pomysły.
    Dotyczy Thomasa. Od początku uważałam go tutaj za głównego poszkodowanego, ofiarę intryg przebiegłych, głodnych sukcesu kobiet. Na samym wstępie przestraszyłam się ich ilością, bo jeśli chodzi o postacie męskie, to nie mam problemu z ich zapamiętaniem, ale kiedy pojawiają się więcej niż 2 bohaterki, to zaczynam się gubić. W imionach, charakterach. Tutaj tego nie miałam, może dlatego, że każda z nich była inna w swoim podobieństwie do siebie.
    Ale wracając do Thomasa. Niewątpliwie cierpiał. Cierpiał po stracie Cathy. Nie jestem do końca skłonna, aby oskarżać go o to, co się z nią stało. Owszem, powinien zauważyć, że jego dziewczyna się zmienia, że dzieje się z nią coś niepokojącego, że staje sie zamknięta w sobie. Ale z drugiej strony... Nie wiem, czy to coś by dało. Cathy chyba za daleko zabrnęła w świat rywalizacji i ideałów. Trudno by ją było stamtąd wyciągnąć, nawet przez ukochaną osobę.
    Właśnie. Tu pojawia mi się kolejny znak zapytania. Czy to, co łączyło Thomasa i Cathy było prawdziwą, dojrzałą miłością, czy nieco infantylnym zauroczeniem, pierwszą miłostką? Chyba ją kochał, na swój pokręcony sposób i ona jego też. Tęsknił za nią. Tęsknił za tą Cathy, którą poznał- naturalną, żywiołową. Późniejszą Cathy chyba starał się wymazac z pamięci. I dlatego nie wydaje mi sie, żeby to Thomas był tu główną ofiarą. W gruncie rzeczy sam dość mocno przyczynił się do ostatecznego rozwiązania. Był słaby. Już to pisałam i napiszę jeszcze raz.Chciał grać jak wszyscy, tylko nie potrafił, bo był zbyt...hm...uległy? Jakby bał się, że to już ostatnia okazja do związku. Więc grał, prowadził grę, a nie życie. Życie nie opiera się na pozorach, udawaniu, zaprzeczaniu samemu sobie i swoim poglądom.
    Nie był więc ofiarą.
    Ślub z Caroline udowodnił mi to wszystko. Stał się marionetką, nie wziął losu we własne ręce. I gdyby nie to, co stało się z Caroline, obawiam się, że nadal tkwiłby w tym związku. Samotny, nieszczęśliwy, ale bojący się przeciąć łączącą nić.
    Tak jak w scenie na lotnisku. Nie chcę wiedzieć, co stałoby się, gdyby powiedział "kocham cię". Kochał ją? Czy najzwyczajniej tak się mu wydawało.
    Nie był więc tutaj ofiarą. Kim był? Marionetką, jak idealnie to określiłas. Był marionetką przez cały czas. A marionetki z reguły nie kończą dobrze. A Thomas? To zakończenie nie jest ani smutne, ani szczęśliwe. Raczej odbierające nadzieję.
    Allie była fascynująca. Zarówno wtedy, gdy wzbudzała współczucie, a raczej Twoje opisy jej i zarówno wtedy, gdy była zimna i wyprana z emocji. Gdy na choćby mały przejaw zainteresowania, czy miłości reagowała zdziwieniem i nieufnością. Nie wiem, kto ją bardziej skrzywdził. Rodzice, Caroline, czy najzwyczajniej los.
    Nie pasowała do świata. Tacy ludzie nie pasują. Świata, który był tutaj zlepkiem kłamstw, gierek, udawania i pozorów. Chyba nikt nie był do końca sobą. Każdy w którymś momencie udawał, kłamał. Allie też.
    Chciała być silna. Chciała zemsty. Ale to wszystko ją przerastało. Głęboko w niej nadal siedziała tamta skrzywdzona dziewczynka, pijąca czekoladę i bawiąca się kryształkami.
    Gratuluję Ci tego opowiadania. Innego, fascynującego, wciągającego. Umiejętnie poprowadzonego :)
    Coldplay pasował tu idealnie. Zawsze wpadam w dziwny nastój, gdy ich słucham, a Paradise tutaj.... Uzupełniało magiczną całość.
    Czekam więc, co postanowisz na temat dalszego pisania. Ja mogę zapewnić, że czekać będę tyle ile trzeba :)
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  7. No to jestem, choć zdecydowanie nie mam jeszcze ochoty żegnać się z tymi bohaterami. Wciąż jeszcze nie przebolałam tego, co zrobiła Allie, wciąż żyję w jakiejś dziwnej nadziei, że Morgi wpadnie na ten most i ją uratuje... Eh, nie wpadł. Nie uratował. Tak samo jak ona nie spotkała się z Cathy na ziemi tylko tam - powiedzmy, że w niebie. Jeśli jednak się tak głębiej zastanowić, to chyba Allie może wreszcie powiedzieć, że jest wolna i to nie w ten sposób, którego się bała. Bo ona przecież najbardziej ze wszystkiego, to chyba bała się właśnie wolności. To znaczy raczej takiego spokoju, takiego braku konieczności, aby o coś i zarazem z tym czymś walczyć. Najpierw jej kajdanami była siostra. Z jednej strony czuła, że zawsze będzie od niej gorsza, a rodzice - czego najlepszym przykładem były te słowa jej matki - tylko ją w tym utwierdzali. A jednak ona sama przyznała się, że na początku kochała siostrę. Próbowała, starała się być choć odrobinkę jak ona i cieszyła, kiedy Caro choć troszeczkę ją zaakceptowała, zauważyła, doceniła. Siostra była jej przekleństwem, a zarazem jakimś celem w życiu. Kochała ją i nienawidziła, aż w końcu została sama nienawiść. Za to pojawił się kolejny cel, a mianowicie zemsta. Kolejne kajdany, kolejny powód by żyć, aż w końcu i zemsta się dokonała. Choć czy tak naprawdę Caroline dostała to, na co zasłużyła? Ukarał ją przypadek. Chyba większą karą byłaby próba zostania z Morgim. Tylko ja sobie tak myślę, że gdyby on powiedział wówczas to, co ona chciała usłyszeć, gdyby spróbował ją zatrzymać, to ona wcale nie byłaby szczęśliwa. Może z początku, może choć przez chwilę poznałaby smak tego normalnego dążenia do celu - dążenia na końcu którego jest satysfakcja, szczęście, poczucie, że się udało - ale później Morgi stałby się tylko kolejnymi kajdanami jej życia. Czymś co może nie pozwoliłoby jej odfrunąć do raju, ale jednocześnie ją więziło. Ile w tym winy świata, w którym przyszło jej żyć, ile samej siebie? Myślę, że kluczem tutaj były jej własne słowa - w przeciwieństwie do siostry, ona była uczciwa. Była po prostu dobra. Za dobra i to nie pozwalało jej żyć w tym świcie pełnym gierek, kłamstw i udawania, do którego wbrew pozorom pasowała idealnie, bo była jak kameleon. Nieraz pokazała, że potrafi odegrać każdą rolę, że potrafi z sekundy na sekundę przeobrazić się z małej dziewczynki w femme fatale. Mogłaby być znacznie lepszą manipulatorką i diablicą niż jej siostra, ale tego nie chciała, chyba własnie dlatego, że widziała zachowanie swojej siostry. Ten pierwszy, być może najważniejszy cel, runął w gruzach, pokazując, ze osiągniecie go nie zaowocuje szczęściem ale przeobrażeniem się w czyste zło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ona przecież nie znała innego świata. Może Thomas dał jej namiastkę, taką odrobinkę świadomości, że istnieją gdzieś ludzie dobrzy, uczciwi, porządni, ale jednocześnie przecież na jego przykładzie doskonale widziała, co się z takimi ludźmi dzieje. Miała wiec do wyboru, stać się jak Caro, albo zawsze żyć w jakiś kajdanach zła. Wybrała trzecią opcję. Być może dla niej najlepszą.
      Muszę przyznać, ze podziwiam Cię za stworzenie takiej bohaterki. Bohaterki, która z pozoru wydaje się tak całkowicie inna, niepasująca do świata i ulotna, a zarazem, jak się jej bliżej przyjrzeć, to dostrzega się, że ona była całkiem zwyczajna. Była po prostu dobra. Dobra w świecie, w którym nie ma zbyt wiele miejsca na dobro, gdzie można stać się się albo taką Caro, albo przegrać życie. Allie dostała tak brutalnie po tyłku tylko dlatego, że dostrzegła iż bycie takim jak jej siostra to coś złego, że nie chciała się taka stać.
      W ogóle w niezwykły a zarazem brutalny sposób pokazałaś, że każdy przejaw dobroci i normalności w tym świecie kończył się klęską. Cathy nie potrafiła być tak do końca jędzą i też wybrała śmierć, jedyny dobry i poczciwy facet dał się omotać jak dziecko i pozbawiony wszelkich nadziei, że może być lepiej. Wpadł w sidła Caroline/Mai i nie mógł się z nich wydostać, nawet kiedy dowiedział się prawdy. To chyba mną najbardziej wstrząsnęło. Większość osób przecież zwiałoby gdzie pieprz rośnie po czymś takim. Wydaje mi się, że on po prostu nie wierzył w to, że może być lepiej. Też wpadł w te kajdany życia w złym świecie. Nie tak łatwo się z nich zerwać. Gdyby nie los, to kto wie ile by w nich tkwił. A może nawet śmierć ostatniej tkaczki tej ogromnej sieci zła, wcale nie wyrwała go z tego? Może on dalej tam tkwi, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
      Powiem Ci, że ta historia jest niezwykła w swojej przewrotności, w zaprzeczeniu tym rzeszom historii, w których dobro musi na końcu zwyciężyć. Dobro zawsze pokona zło. Tutaj to zło zatriumfowało, nawet jeśli jego najsilniejsze źródło odeszło. Wcześniej jednak pokonało wszelkie ślady dobra, zostawiając przy życiu malutką iskierkę i bezczelnie naigrywając się z niej, czy da radę się z tego wszystkiego wyrwać. Zaznać szczęścia.
      Ah, nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć. Po prostu dziękuję Ci niezmiernie za taka historie, tak inną i tak niesamowitą, której każdy rozdział być czymś niepowtarzalnym. Z twoimi wspaniałymi opisami i metaforami. Z tematami, które zawsze dawały do myślenia i nie pozostawiały obojętnymi. Z wyrazistymi bohaterami oraz z tymi wszystkimi zagadkami, które działały jak najlepszy kryminał. Własnie to też tak mocno kocham w Twoich opowiadaniach - obok opisów, metafor i nietuzinkowych bohaterów - że łączysz ciężkie, poważne tematy z zagadkami, tajemnicami i lekkim kryminałem. Po prostu nie sposób się oderwać.
      Teraz natomiast pozostaje mi czekać na Twoją decyzję odnośnie dalszego pisania. Myślę, że dobrze robisz na pierwszym miejscu stawiając przede wszystkim naukę, ale pamiętaj, że czasem warto się oderwać, dać głowie odpocząć od przerabianego materiału i zająć ją czymś innym.
      W każdym razie ja poczekam, poczekam tyle ile będziesz potrzebować i z chęcią przeczytać wszystko, co wyjdzie spod Twoich palców.
      Jeszcze raz dziękuję za tę historię.

      Usuń
  8. Przeczytałam, historia niesamowita, epilog cudowny.
    Al chyba musiała tak to wszystko zakończyć, jeżeli ona sama nie widziała sensu swojego życia, to nikt nie mógł pomóc jej w dostrzeżeniu go.
    Caro, no cóż, nigdy się nie zmieniła. Dostała zakończenie na jakie zasłużyła.
    A Thomas, biedny Thomas. On z pewnością nie zasłużył na to wszystko. Głęboko wierzę, że pomimo tego wszystkiego, ułoży sobie życie.
    Dziękuję Ci za to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zwlekam z tym komentarzem... Bo jakoś trudno mi się rozstać z tym opowiadaniem. Trudno poskładać myśli, trochę przygasić emocje i zebrać to wszystko w parenaście zdań. Ale słowo się rzekło, Ty postawiłaś tu ostatnią kropkę kilka miesięcy temu, więc i na mnie pora.

    Nawet nie wiem od czego zacząć. Trudno rozwalać na części coś, co było doskonałe jako całość. Bo tutaj wszystko współgrało, styl z treścią, bohaterowie z przemyśleniami. I chyba najważniejsze jest to, co każdy czytający wyciągnął z tej historii dla siebie.

    We mnie chyba najbardziej uderzyła sama Allie. I nie chodzi nawet o to jaka była, ani o to, że chyba nie pasowała do naszego świata, to nie było miejsce ani czas na jej życie. Tylko ten kontrast między dziewczynką, która ratowała kawałki szkła, a kobietą, która popełniła samobójstwo. Ten kompletny brak nadziei, o którym pisałaś. To, co odebrali jej ludzie, pozornie najbliżsi. Dzięcięcą wiarę i ufność, a nawet dziecięcą wrażliwość. Bo przecież każdy z nas w jakimś stopniu zrywa ze swoim dzieciństwem, nikt, kto skończył dziesięć lat, nie wierzy już, że świat jest pełen ładu i harmoni, ani że to dobro zawsze pokonuje zło. A jednak ta nadzieja pozwala nam żyć. Pozwala nam mówić, że życie jest piękne, pozwala dostrzegać te pozytywy. Stwarza złudzenie, że jednak jest więcej dobra niż zła. I w sumie ostatecznie wychodzi na to, że każdy z nas musi czasem oszukać samego siebie.

    A jednak Twoi bohaterowie się trochę w tym pogubili. Allie wierzyła, że zemsta przyniesie jej nowy lepszy świat. I chyba ona znalazła sposób żeby tak się stało. Tylko że niestety nie był to sposób, który dawałby nadzieję. I chyba na tym właśnie polega prawdziwość tej historii. Nie było happy endu, bo być go nie mogło. Nie na tym świecie, który znamy.

    Morgi... Nie chciałabym go oceniać, a z drugiej strony to chyba on tu jest kluczem. Nie wiem czy słusznie go obwiniam, ale mam wrażenie, że on mógł wiele razy zmienić te historię. Bo, paradoksalnie, nie zrobił nic złego. Jednak trudno zrobić coś złego, kiedy się nie robi nic. Owszem, wyciągnął Alice z więzienia, tylko na zasadzie coś za coś, przynajmniej tak to miało wyglądać. Bo ja nie twierdzę, że on tu był zły, bo on w gruncie rzeczy był chyba zbyt dobry, a jednak o wiele za słaby. Stchórzył. Nie wyciągał wniosków. Nie uczył się na błędach. I oszukiwał sam siebie w chyba najgorszy z możliwych sposobów. Bo gdy człowiek straci wiarę w uczucia, to już nie ma po co żyć. A jednak on jako jedyny żyje. Wydawało mu się, że kochał Cathy, nie był pewien co to jest miłość w przypadku Allie, a ożenił się z Mają, bo tak było wygodnie.

    Cathy... Ona w zasadzie zrobiła tu najwięcej dobrego. I umarła jako pierwsza. To jest chyba dość wymowne samo w sobie.

    A Caroline czy tam Maja? No cóż, można by rzec, że to jakiś diabeł wcielony, ale przecież to nie jest tak, że wzięłaś ją ze swojej głowy. Bo przecież jest cała rzesza osób w mniejszym lub większym stopniu podobnych do niej. Są bezwzględni, ranią innych, by sięgać po "swoje", ale nawet to nie daje im szczęścia. Bo żeby czuć radość trzeba czuć cokolwiek.

    I co ja jeszcze mogę dodać? Że to mimo wszystko było piękne w całym swoim okrucieństwie? Było. Bo nie jest sztuką opowiedzieć historię. Sztuką jest sprawić słowami, by ta historia ożyła. I Ty to robisz po mistrzowsku.

    OdpowiedzUsuń