niedziela, 6 lipca 2014

9. Tajemnice pękają

                                                                                                              miesiąc później:

Mały kotek wracał do domu, dumnie niosąc nocną zdobycz w zębach. Przeglądnął pyszczek w kałuży deszczu, po czym szybkim ruchem wsunął się pod bramę wielkiej rezydencji. Na swój zwierzęcy sposób nie znosił tego miejsca. Ale cóż z tego skoro to przez nie prowadziła najprostsza droga do oazy bezpieczeństwa. Taka, która nie grozi przynajmniej przejechaniem przez samochód, kolejkę górską, lub motocykl...
Nagle przystanął wypuszczając posiłek i wydając z siebie głośne, kwilące miauknięcie. W spód jego łapki wbił się wielki kolec od róży, na którą nastąpił.
Kwiatu leżącego wraz z paroma innymi w stercie błota.
Ból nieco go poraził, sparaliżował szybkość ruchu. W przeciwieństwie do krzyku, który rozległ się z balkonu willi- ten był tutaj na porządku dziennym. Zwierzęcy instynkt nakazałby wręcz wyostrzenie czujności w przypadku jego braku.
Ale jak widać nie musiał...
Maluch lekko kulejąc opuścił posiadłość.
Byle szybciej do domu, małej górskiej chatki, która nie była szczytem wygody i schludności.
Ale zawsze czekała tam na niego miska ciepłego mleka.
No i z pewnością kwiaty były symbolem miłości, nikt nie śmiałby tak zwyczajnie, bezceremonialnie wetknąć róży w zimną ziemię
Mały kociak był pewien. Nie chciałby mieszkać we wielkiej willi za płotem.

Chłopak i dziewczyna, kłócący się na tarasie w strugach porannego deszczu, zamilkli obserwując posępnie przygodę puchatego kłębuszka życia.
I co chyba najważniejsze oboje mu zazdrościli.
On, że nie musi się zastanawiać kto na kogo i z jakiego powodu znowu wyje.
A ona, iż nie myśli o adresacie bukietu. O tym, na jakie nazwisko został nadany.
Zamieniliby się z nim.
Chociaż na jeden krótki dzień.
Aby wyglądać słodko. I być nieustanne bezinteresownie głaskanym po kuszącym ufnością futerku.

Uczcili swoje wspólne, niesformułowane marzenie chwilą ciszy...

-Po prostu tak zwyczajnie nie chcę żebyś wróciła za kratki. Tak trudno to zrozumieć? - odezwał się w końcu Morgi.
-Zbyt się przejmujesz, serio...- popiła łykiem zimnej wody tabletkę, którą jej podał- ale nie będę, skoro Ci zależy.
-Mówisz to, jakbyś uważała, że jesteś na mojej łasce, że traktuję Cię źle, a przecież...
-Wiem. Wiem i przepraszam. To była tylko impreza. Zwyczajnie zaszalałam- znowu zaczęła się chwiać.
-Trzeci raz w tym tygodniu- nie miał już siły na wspominanie o jej zdrowiu, o szczególnej kategorii ryzyka- mała... Ty nie masz osiemnastu lat.
Świst wiatru zakrył dźwięk jego dłoni, którą zrzuciła ze swojego ramienia.
-Wiesz co Thomas?- syknęła- ja nigdy nie miałam osiemnastu lat. Nie każdy ma taką okazję.
-Alice- opadł na hamak, przeklinając w myślach własną głupotę.
-Wczoraj szesnaście, dziś dwadzieścia cztery... Przecież to takie zabawne- położyła się obok niego, sprawiając, iż delikatnie zaczęli huśtać się lecąc raz na lewo, raz na prawo.
-Nie kręci Ci się w głowie- spytał po chwili, gdy tempo odbijania się od parapetu, stało się coraz mocniejsze.
-A co, przecież to wygląda jak karuzela? Czy więc kręcąc się robimy coś czego nie robiliśmy całe życie?
-W sumie...
-W sumie to serce Cathy umarło- szepnęła brutalnie- umarło bo bije na daremne.
-Nie mów tak- rozłożył dziewczynie skrzyżowane ręce, umieściwszy delikatnie głowę na jej piersi- ono kołacze nadzieją. I czeka aż ta nadzieja zmieni się w dumę.
-Wyrosłam z rozbijania kryształów- odparła- nie chcę być już wariatką z jednoosobowego państwa. Nie chcę warczeć. Serce Cathy potrzebuje ludzi - wsadziła palce pod jego włosy, wymacując sobie puls, a jednocześnie rysując mu stanowczo koła na czole- i potrzebuje bliskości...
-Alice- spojrzał jej głęboko w oczy.
Nie wiedział czy bardziej kieruje swoje słowa do niej czy też do samego siebie- Catherine nie żyje... Ono jest teraz twoje. I to nie ono pragnie, tylko twoje wnętrze. Nie możesz się wiecznie zasłaniać istotą, której tu nie ma... Od ośmiu długich lat.
A jeżeli serio by biło w rytmie wyrzutu- dodał w myślach - to ten wyrzut nie jest przeznaczony dla Ciebie mała...
-Dorastam- podsumowała jego wypowiedź po upływie bolesnego dla nich obojga kwadransu - masz chusteczki do nosa?
Szybkim ruchem wyjął ze stojącego, przy zejściu do ogrodu kredensu paczkę i zaczął ocierać jej łzy z policzków.
-Wszystko na swoim miejscu, nawet chusteczki... Jak to jest być bogatym? Móc jechać dosłownie wszędzie? Przyjemnie?
-Mała, a jak to jest tkwić w ciemności?- zrobił kolejną chwilę przerwy- właśnie tak. To co tu widzisz to moja, prywatna otchłań...
-Nie jesteś szczęśliwy?- jej spojrzenie wręcz błagało o pozytywną odpowiedź. O pewność, że ból, jaki na jego własną prośbę obiecała mu sprawić, nie będzie aż tak silny.
-Czasem jestem. Albo mi się tak wydaje. Czasem nawet myślę, że kocham swoją dziewczynę, wiesz?
Allie poczuła, naciskające na nią serce Cathy.
Protestujące za nie obie.
Właściwie, do tego dnia nigdy nie naciskała na jego życie. Zbliżała się do niego przez opowieść o samej sobie. Zaczęła od nieszczęśliwego dzieciństwa, które samo w sobie plątało już wszystko.
To on pomógł jej odkryć ile z niego jest prawdą, a ile wymyśliła jej własna zakryształowana głowa.
Ile bólu zadali jej ludzie, a ile sama przypisała potędze ich okrucieństwa.
Przelecieli też przez wizję wszystkich ośmiu więziennych lat.
Wspierał ją bardziej niż każdy, możliwy psycholog.
Nie posiadał szufladek, do których próbował ją posegregować, po rozłożeniu na części pierwsze.
Nie zamykał jej w ramach codzienności, zabraniając marzyć.
Nie szukał na skróty drogi do jej umysłu.
Nie był terapeutą, nie musiał być dla niej łagodny, wtedy gdy potrzebowała mocniejszego wstrząsu.
Umiał krzyknąć.
Wzbudzał w niej dziecięcy bunt, doprowadzający do żarliwego przyznania mu racji, w wielu kwestiach.
I pragnienie, aby zrozumiał jak bardzo się myli.
W tej jedynej.
Został dla niej ojcem, matką, bratem, całą rodziną i najbliższym przyjacielem.
Ale był też niezamierzonym sprzymierzeńcem jedynej osoby, której imienia nie mógł zakryć czas.

- Zrobię coś do jedzenia- wstał zakołysawszy hamakiem.
Zwinęła się w kulkę.
Blondyn natomiast jakby czytając jej w myślach, chciał jak najszybszej przerwać ten poranek.
Scena z małym kotkiem spowodowała, iż drżał. To była jedna z tak zwanych "Chwil", pisanych z dużej litery. Spojrzenia, jego i Alice biegnące za zwierzakiem, a potem zatrzymujące się na swoich twarzach. Pojedynek na miny, który dziewczyna pozornie pozwoliła mu wygrać.
To wszystko miało wymiar wręcz mistyczny, sakralny i nienaruszalny.
A przecież "Chwile" nie mogą trwać wiecznie. Sekunda przeciągnięcia w jedną lub drugą stronę sprawia, iż zamieniają się w nic nieznaczące epizody.
Powtarzał sobie, że właśnie dlatego przebił bańkę niezwykłości, wracając do imprezowych wybryków Weiss.
Ale tak wcale nie było.
W rzeczywistości się bał.
Nie tego, że on i Alice przekroczą granice między rozsądkiem, a namiętnością. Że to, iż są kobietą i mężczyzną przeważy nad ich świeżo narodzoną przyjaźnią. 
Takiej opcji nawet nie brał pod uwagę.
Chodziło o to, jak bardzo stali się nierozerwalni, jak wielka zmiana zaszła w Małej, od dnia w którym odebrał ją z więzienia. Była zupełnie inna.
I on też się zmienił.

A jednocześnie wiedział, że przecież nie będą mieszkać razem i spędzać poranków tuląc się na hamaku w nieskończoność.
Allie wyjedzie.
Natomiast co ty zrobisz chłopie, to już nikt nie da rady przewidzieć. 
Zrozumienie, że Catherine odeszła to tylko pierwszy krok...

Jakby na potwierdzenie swoich myśli w pokoju zamiast swojej narzeczonej zastał małą, pomarańczową karteczkę:
"Czekałam na Ciebie cały ranek, podczas gdy ty jak widać wolisz przytulać naszego zadufanego w sobie gościa. Więc posłuchaj. Przejadło mi się czekanie, o naszym ślubie gadają wszyscy od dawna. Masz dzień wolny, pomyśl wreszcie. Chcę już mieć datę- konkretną. Wiesz, nie jestem panienką czekającą w domu aż wrócisz z zawodów, mam swoje życie, swoje plany, swoją karierę. 
I jeszcze jedno- to też moja posiadłość. Więc dzisiejszy wieczór chcę spędzić w niej z tobą.
Akcentuję słowo - SAMA.
Wrócę o dwudziestej. 
Maja
PS. Miesiąc, na który się zgodziłam właśnie mija".
-Cholera- wysyczał przez zęby.
Widać warczenie było zaraźliwe. Coraz bardziej przejmował je od Allie.
Żałował, iż postanowiła wyrosnąć z opieki nad kryształkami. Chętnie podarowałby jej nowe ciskając czymś szklanym o podłogę.
Na przykład, któraś kryształowa kula nadałaby się idealnie.

Zanim się oglądnął, Weiss była tuż obok.
Nic nie dało się przed nią ukryć.
-Mam się wynosić?- zapytała wprost - wiesz, że ja nie lubię komplikować prawdy.
Jakaś różnica pomiędzy nami...
To pytanie przypomniało mu ich wymianę zdań z przed jakiś dwóch tygodni:

-Jestem żałośnie naiwna?- spytała przerywając analizę swojego życia, dokonywaną podczas gotowania spaghetti.
-Nie żałośnie, ale tak Alice- odparł szczerze.
-Czyli jesteśmy siebie warci- zakończyła, rozgniatając tryumfalnie czosnek.
I przeszła bezpowrotnie do tematu makaronu.

-Musisz zostać -westchnął- chcę, żebyś jeszcze została. Jeszcze nie skończyliśmy...
-A co zrobisz?- pokazała palcem na pogrubione długopisem słowo "ślub".
-A co mogę? Ożenię się z nią. Nie stało się nic co sprawi, że mogę cofnąć to słowo. Wiedziałem czego chcę, jesteśmy razem od lat...- przerwał napotkawszy zimne, smutne spojówki.
-Nic się nie stało? Serio tak wierzysz w pieprzone przypadki? Wierzysz, że ktoś tak nagle ładuje Ci się do domu bo los tak chciał?
-Allie- przeklął bezpowrotne mijanie piękna Chwili.
-Żadna Allie. Będę szczera... Moja siostra miała małego motylka. Wytatuowanego. Na łopatce.
-Słucham? Ale co to ma do...
-Tak... Wiesz? Wszystkie kobiety tatuują sobie motylki na łopatce i to lewej. Taka moda, takie prawo. Jak ktoś tego nie zrobi idzie do więzienia... Nieprawdaż?
-Wiem... Może przypomniało Ci się coś złego, ale to zbieg okoliczności Skarbie- spróbował ją przytulić.
-A może tobie by się coś przypomniało. I może nie kobiety tylko modelki to robią? Przypadkowo, wcale się nie znając.
-Przyniosę Ci lekarstwa- wyszedł kręcąc głową.
Ale coraz mniej podobało mu się to wszystko... Poznał Allie. Jaką mógł mieć pewność, czy znowu nie miesza realnego świata z fikcją?
Tymczasem ona usiadła na fotelu, ponownie zacząwszy płakać:
-Serio jesteś tak głupi, czy chcesz takim być?- pytała samą siebie.
Po czym jej wściekłość sięgnęła zenitu. Utkwiła wzrok w plakacie przedstawiającym reprezentację Austrii na nadchodzący sezon.
Wyróżniał się z pośród nich wszystkich. Był taki pogodny, zawsze gotowy aby się pozbierać i żyć.
Miał coś w sobie. Co cieszyło oko, ale na dłuższą metę okazywało się cholernie destrukcyjne.
-Mała?- znów ten głos z dołu - jak chcesz ze mną jechać na trening to zacznij się proszę zbierać...
-Jasne- odkrzyknęła. Już dawno obiecał jej, że przy pierwszej, lepszej okazji zobaczy skoki na żywo.
Westchnęła, jeszcze raz analizując twarze członków zespołu. Młodsi z nich znani jej byli jedynie z nazwisk. Tą resztę jednak ciągle miała w pamięci, mimo iż widziała ich tylko ten jeden, krótki raz.
Brata Cathy i kumpli Morgiego kompletnie nieświadomych, planowanego zamachu na spokój ich kolegi.
Siedzieli zahipnotyzowani widokiem blond piękności, która mogła wyciągnąć z nich wszystko czego tylko pragnęła dowiedzieć się o swojej "ofierze".
Alice pamiętała, że sama właśnie wtedy się domyśliła.
To właśnie wtedy jej dziecinny umysł pojął do czego dąży Caroline...
A jeszcze poprzednie serce zamieniło przywiązanie do siostry w dozgonną nienawiść.
-Oj tak- zaśmiała się- jeszcze nie wygrałaś moja droga...
Szybkim ruchem podniosła z parkietu pomarańczową karteczkę dopisując na niej drukowanymi literami słowa: "NOWY PLAN".
A pod nimi jeszcze dwa inne, pogrubione równie mocno jak "ślub" modelki.
Plus podpis.
Po czym odwróciła się ponownie w stronę plakatu chcąc się upewnić, że dobrze zapamiętała imiona chłopaków z tamtego wieczoru.
I poszła do łazienki.

Piętnaście minut później Thomas schodzący do hallu, zastał ją ćwiczącą  chodzenie na wysokich, czerwonych szpilkach.
Jeszcze bardziej intensywnie wyzywający kolor miała szminka, którą pokrywała właśnie usta.
Przystanął opierając się o poręcz.

Miałaś dorastać Mała...

-Jestem gotowa- odparła mu w międzyczasie- nie lubię jak bujasz w obłokach.
-I wszystko już dobrze?
-Taaak... Bierz z Mają ten ślub skoro musisz...
I nie martw się o rozwód- dodała w myślach - nie będzie Ci potrzebny.

Żadna instytucja nie będzie potrzebowała więcej niż pięciu minut czasu aby unieważnić takie małżeństwo.

     _____________________________

Beznadziejny antytalent znowu zniknął na długo.
Cóż rzec? Znowu życie.
I sytuacja, na którą nikt nie był przygotowany. Inna od wszystkich poprzednich problemów.
Ale wracam i zabieram się za zaległości, które jak widzę nie są aż tak ogromne jak przypuszczałam bo trochę ucichł nasz blogowy świat.
Oby nie na długo.

To tutaj się już kończy. Po malutku i nareszcie. I pewnie jakiś lotny umysł, w który jesteście wyposażone zaraz odgadnie w czym rzecz.

Kocham Was wszystkie<3
I postaram się być, choć nie ukrywam, że zwyczajnie nie wiem co będzie.

6 komentarzy:

  1. Thomas, Thomas, który tak strasznie tęskni za Cathy, że woli spędzać czas z Alice, przytulać się do niej i słuchać bicia serca swojej zmarłej dziewczyny niż przebywać z obecną coraz bardziej się w tym wszystkim pogrąża i nie wie jak dowiedzieć się prawdy, dlaczego tamtego wieczoru Cathy się zabiła.
    Jestem głupia, ale czy "C" to Caroline? Cathy to nie mogła być, bo ona już nie żyła, kiedy Alice trafiła do szpitala, ale ja może rzeczywiście jestem głupia. Zdecydowanie za głupia na to co ty tu tworzysz, ale rozczuliłam się wizją tego małego kotka.
    weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kochana:*
      Mały kotek, tak mi wszedł, żeby znowu nie zaczynać rozdziału dialogiem bez przemyśleń- cała ja.
      Tak, "C" to Caroline, która pozbyła się swojej siostry, to już w sumie mogę powiedzieć.
      A Thomas? Raczej już wyrósł z takiej tęsknoty najgorszej, tylko pozostało mu poznać prawdę, która jest... Myślę, że nie najstraszniejsza z możliwych. Dziwna będzie najlepszym określeniem.
      Natomiast on i Alice zaczynają się dogadywać, niezależnie od serca.
      Buziak:*

      Usuń
  2. Odkładam pisanie tego komentarza i odkładam, tak jakby miało mi to jakoś pomóc ułożyć słowa w coś składnego. To co stworzyłaś zasługuje na długi i piękny komentarz, ale niestety piękne komentarze to nie te, które wychodzą spod moich palców, dlatego po raz kolejny proszę o wybaczenie :)
    Podoba mi się ta relacja między Thomasem i Alice i faktycznie byłoby szkoda gdyby jakiś nagły wybuch miłości miał ją zniszczyć.
    Wolę się nawet nie domyślać jakie to tajemnice się tu jeszcze ukrywają, ale jednocześnie umieram z ciekawości, bo świetnie zbudowałaś tutaj ten tajemniczy nastrój.
    Lecę teraz na kontynuację Paryża, bo właśnie zauważyłam, że coś tam dodałaś :)
    Trzymaj się! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Poddaję się, mój zmysł detektywistyczny zdecydowanie pojechał na wakacje. Już byłam gotowa krzyczeć i obwieszczać wszem i wobec, że Maja to Caroline, ale później przypomniałam sobie wcześniejszy rozdział i rozmowę Mai z Allice, gdzie Maja mówi, że obie mają nie po drodze z siostrą małej. Czyli Maja nie może być Caroline, a mój super pomysł legł w gruzach. Innego natomiast zupełnie nie mam. To znaczy nie ma wątpliwości, że Maja nie jest przypadkowa - w sumie podejrzewałam to już wcześniej, a poprzedni rozdział mnie całkowicie w tym utwierdził - a jej związek z Thomasem to prawdopodobnie jakiś diabelski plan starszej panny Weiss. Tylko co ona sobie ubzdurała w tej diabolicznej główce i co próbuje osiągnąć tym wszystkim? Wygląda na to, że ułożyła sobie jakiś wielki plan już dawno, dawno temu, za czasów kiedy chyba jeszcze Cathy była z Thomasem. Tylko że chyba nie zrobiłaby czegoś złego swojej koleżance, nie doprowadziłaby Cathy do śmierci/samobójstwa? Tym bardziej, że co by jej to dało? No i kim jest Maja? Po co pojawiła się w życiu Thomasa. Kurczę, nawet przez moment rozmyślałam opcję, że Cathy jednak żyje, ale to przecież niemożliwe, bo czyje serce miałby wówczas Allie? Ah, zdecydowanie nie potrafię rozgryźć tego planu Caroline, o ile w ogóle dobrze rozgryzłam, że to wszystko co się obecnie dzieje to jest jakiś wielki plan panny C.
    No i Allie. Taka mała, thomasowa namiastka Cathy. Sam jej tłumaczy, że to serce jest obecnie jej, że Cathy nie żyje, a jednak jego zachowanie przeczy tym słowom. Szuka w niej swojej dawnej miłości. Lgnie do niej, pragnąc czuć tę cząstkę, która została po zmarłej. W pewien sposób się katuje, ale jednocześnie zbliża się do Allice, która mimo wszystko jest tutaj chyba najbliższą mu osobą. Obydwoje wydają się być skrzywdzeni przez gierki najbliższych, obydwoje tak zagubieni i pragnący po prostu zwykłego, prostego życia. Jest w nich ta dobroć - ta o której mowa była kilka rozdziałów temu. Bo ja myślę, że Alice mimo tego jak czasem się zachowuje i uzasadnionej chęci zemsty na siostrze, jest dobrą osobą. Jest jak ten kotek z początku rozdziału - wybiera konieczną drogę, drogę w pewnym sensie na skróty, ale tak na prawdę pragnie tylko tej swojej małej, przytulnej chatki i miski ciepłego mleka. No i jeszcze to zranienie różą - symbolem miłości. Nie wiem czemu, ale myślę, że to był jakiś symbol. Jakiś znak, że to miłość zadaje najgorsze rany. Tylko czy to jakaś zapowiedź, a może wskazówka do przeszłości? Kurczę, nie wiem. Mówiłam, że mój detektywistyczny zmysł pojechał na wakacje.
    W każdym razie widać, że między Thomasem i Allie poza tą chęcią opieki i ojcowskim ciepłem chłopaka pojawia się coś więcej. Czy w końcu nie przekroczą tej granicy, która jeszcze między nimi jest? No i co wtedy?
    A przede wszystkim co knuje Maja?
    Zdecydowanie chcę więcej, bo zrodziłaś tysiące pytań w mojej niecierpliwej główce.
    Więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, kochanie, ja nie jestem lotnym umysłem. A już na pewno nie przy okazji tego opowiadania. I chyba nie jestem w stanie sklecić niczego w miarę składnego. Także z tego komentarza pożytku chyba specjalnego nie będzie.
    bywa i tak.
    przepraszam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Boziu, ten kotek... Wiesz, musisz uwierzyć, że jesteś geniuszem, skoro ja, która kotów, delikatnie mówiąc, nie lubię, tak się rozczuliłam. To było naprawdę przegenialne. Po prostu cudo.

    Allie... Tak bardzo się zmieniła. W ciągu miesiąca zaledwie, Thomas w jakiś sposób pomógł jej się poskładać. Ale nie całkiem przecież. Ten "niezamierzony sprzymierzeniec"... Nawet nie chcę się zastanawiać, co ona miała na myśli. Czy Thomas w jakimś stopniu przyczynił się do tego, co się stało z Cathy? Bo przecież tamten sms... Jakoś od początku miałam wrażenie, że napisała go Caroline, tylko ciągle nie widzę jej związku z Morgim. Ale skoro zrobiła to, za co Allie wylądowała w więzieniu, to równie dobrze mogła... Zabić Cathy? Z jakiejś chorej zazdrości? A może z zupełnie innego powodu? O ile w ogóle śmierć Cathy nie była samobójstwem. Ale jeśli była... To Caroline mogła się do tego przyczynić. I ten napis na ręce Cathy, przecież ona mogła go wyciąć. Dobra, stop.

    Szkoda, że ich relacje nie mogłyby wyglądać właśnie tak. Bez tego ostatniego zdania w tym fragmencie. Tak budująco, z taką nadzieją... Bo to wszystko runie, prawda? I myślę, że z tego akurat Thomas zdaje sobie sprawę. Że jego przyjaźń z Allie jest tak mocna jak krucha.

    Pogodzenie się ze śmiercią Cathy to pierwszy krok. Mogłoby się wydawać, że najtrudniejszy. A może rzeczywiście to on jest tym najtrudniejszym? Dobra, chyba niepotrzebnie się łudzę, jakoś sama nie wierzę, że prawda okaże się tutaj oczyszczająca.

    Tak, Thomas jest naiwny. Zdecydowanie. Ale czy Allie... Może w jakimś stopniu tak. Ale chyba powoli przestaje być.

    Cholera, w tym dialogu między nimi jest tyle informacji, że nie wiem czego się uchwycić. Tatuaż jako związek z modelingiem? Więc... Może w tym tkwi jakiś powód śmierci Cathy. Może o to Caroline była zazdrosna. Może stąd wzięła się w tym wszystkim Maja. Bo zdaniem Allie wzięła się zamierzenie.

    Caroline spotkała się ze skoczkami... Ale po co, do cholery? Czekaj, a może ona chciała zniszczyć Cathy przy pomocy Thomasa i stąd ten sprzymierzeniec? No chyba że chodziło jej o samego Morgiego, ale tu już nie mam żadnego pomysłu.

    OdpowiedzUsuń